Jak mówi stare przysłowie, kobiety są jak wino. A w sytuacji, kiedy mamy do czynienia z Julie Delpy po obu stronach kamery, zdecydowanie warto poświęcić parę chwi na jej najnowszy film oraz przybliżenie jej sylwetki.
Julie Delpy była wielkim odkryciem Krzysztofa Kieślowskiego, w środkowej części autorskiej trylogii pt. Trzy Kolory: Biały, gdzie wraz ze Zbigniewem Zamachowskim stworzyli bardzo ekranową parę, charakteryzującą się świetny,m elektryzującym napięciem, hipnotyzującym widza. Pokazało to, jak przy odpowiednim akompaniamencie reżysera, aktorka odnajduje się w rolach kobiet życiowo zaangażowanych w relację z drugą osobą. W tym samym roku, dzięki dosłownemu wykradaniu scen innym aktorom, wypatrzył ją Richard Linklater, angażując w na pozór banalną, romantyczną historię przypadków Przed Wschodem Słońca, gdzie wraz z Ethanem Hawke stworzyła jeden z najciekawszych duetów, prezentujący potężną siłę inteligentnego dialogu i możliwość zrozumienia pomiędzy kobietą, a mężczyzną.
Przy trzecim już filmie, podsumowującym trylogię Linklatera, już jako zaangażowana scenarzystka zaprezentowała powagę sytuacji w obliczu trudnych wyzwań, jakie stoją przed związkiem na przestrzeni lat, co przyniosło jej drugą nominację do Nagrody Akademii. Warto dodać, że pierwsze wyróżnienie otrzymała już przy części drugiej, jednak wtedy problemy bohaterów wydawały się dużo bardziej błahe i możliwe do rozwiązania w prostszy sposób. Z tych też względów Delpy postanowiła wziąć na barki możliwość przedstawienia życiowych problemów wyłącznie z perspektywy kobiety i nie całkiem na poważnie, lecz ze znacznym dystansem. Takie właśnie jest Lolo.
Obserwujemy prostą z pozoru historię pary, która poznaje się z przypadkowo i jako że pochodzi z zupełnie innych światów, musi się dotrzeć z biegiem czasu. Jak na zwykłą komedię, inteligentne dialogi, dość rozbudowane, świetnie rozpisane i prowadzone postacie, chociaż posiadają jednowymiarowe cechy, dają naprawdę bardzo przyjemną rozrywkę pełną pomyłek i nieporozumień, prowadzącą do dość zaskakującego finału. Aktorsko, poza samą Delpy, grającą tutaj drugie skrzypce, wyróżniają się zarówno wybitnie zabawny Danny Boon, w roli żyjącego pracą informatyka, charakteryzujący się komizmem dialogowym oraz tytułowy Lolo – syn głównej bohaterki – czyli Vincent Lacoste, wyróżniający się kreowaniem komizmu sytuacyjnego, w ramach którego lawiruje sprytnie pomiędzy postaciami, odpowiednio do danej sytuacji. Skupiając się wyłącznie na skłóceniu kochanków i prowadzeniu luźnego życia osoby wchodzącej w dorosłe życie, ostatecznie nie potrafi radzić sobie bez odcięcia pępowiny i chce, by uwaga otoczenia skupiona była tylko na nim. Gdy tak się nie dzieje powoduje to frustrację.
Jak ostatecznie zaprezentowane zostało rozwiązanie konfiktu, polecam zobaczyć w kinie. Seans nie jest zbyt długi, przez co nie nuży. Nie przekroczona zostaje granica dobrze skrojonej farsy, na korzyść zbytecznego w zaprezentowanej konwencji umoralniania widza. Delpy może i reżysersko pozostaje rzemieślnikiem, jednak trzeba przyznać, że pod kątem doświadczenia przemyca lekcje otrzymane od Linklatera oraz Kieślowskiego, prezentując autorską perspektywę związku. Dodatkowo, poruszając się w ramach granic ustanowionych przez gatunek, sprytnie udaje się jej przemycić ukradkiem kilka dość istotnych kwestii. A wszystko przy pomocy dobrego scenariusza.