Jeśli nastawialiście się na film o kulisach afery reprywatyzacyjnej, muszę was od razu rozczarować. Tego tu niewiele i choć jest kilka twarzy afery, ich działania są szczątkowe i ograniczają się raczej do bycia złym i złowrogiego patrzenia oraz knucia. W cały proceder się jednak nie wgłębimy i poza wiedzą kto, nikt nie odpowie nam raczej na pytania w jaki sposób.
Ja jednak mocniej liczyłem na dramat społeczny. Miałem nadzieję, że film ukaże nam, jak nagłe zmiany, najczęściej związane po prostu z wyrzuceniem na bruk, będą wpływać na lokalne społeczności. Tarcia wśród lokatorów, trudne momenty i nierówna walka to również w tym przypadku duży potencjał. W tym przypadku jednak trzeba zaświecić drugim czerwonym krzyżykiem, bo również nie jest to tematyka Lokatorki. Znaczy inaczej, może jest, ale przez początkową i dość krótką część seansu.
Lokatorka to film, w którym reprywatyzacja kłania się zbrodni. Tej z kodeksu karnego, artykułu 148. Cała afera ustępuje tu bowiem, na dość wczesnym etapie, kryminałowi. Jasne, dalej znajdziemy tu ludzi odpowiedzialnych za nią i kręcących lody na cierpieniu lokatorów. Wszystko jest jednak powierzchowne, a w środku mamy policjantkę, która bada sprawę śmierci, do której dochodzi na skutek wspomnianych wydarzeń. Nie jest to jednak intryga, która zbyt mocno się wyróżnia.
Nadchodząca eksmisja bierze ludzi z zaskoczenia, a złość wzmaga fakt, że ci, którzy są za nią odpowiedzialni, nie należą do zbyt przyjemnych ludzi. W teorii mają za sobą prawo, jednak ludzkie od ruchu w ich mechanizmach nie występują. Dlatego też na ekranie zobaczymy kilka festiwali bluzgów i napięcia, które wywoła dyskomfort. Działa to jednak wyłącznie jako pojedyncze sceny i wyłącznie bez kontekstu, bo temu zwyczajnie brakuje pary, aby wzbudzić większe emocje. Nie są w stanie zrobić tego ani ludzie, ani ich relacje, ani wydarzenia, których są świadkami.
Oprócz tego braki są również w warstwie technicznej. Tyczą się głównie muzyki, która gra na jedno kopyto praktycznie przez cały seans, co sprawia, że nudzi, męczy i irytuje, a raczej nie sprawia, że oglądamy w większym napięciu. Motyw towarzyszący większości ważniejszych wydarzeń ustawię sobie chyba na budzik, aby łatwiej było wstać, także na kolejne seanse tutaj. Te, które mam nadzieję, będą nieco lepsze.
Sławomira Łozińska jest fantastyczną aktorką i chętnie zobaczyłbym ją samą przeciw wszystkim. Grająca główną policjantkę Irena Melcer również daje radę. Obie spokojnie poradziłyby sobie jako dwa uzupełniające się symbole walki z opresyjnym systemem i machiną polityczną, która doprowadziła do tysięcy ludzkich dramatów. Zamiast tego jednak, będąc głównymi bohaterkami tego filmu, są symbolem czegoś innego. Niedosytu, któremu reżyser nie umiał w scenariuszu w żaden sposób zaradzić.