„Chciałbym, żeby przez pierwszą część filmu widz się świetnie bawił (kto z nas się nie śmiał z pijaka?), (…) a na koniec, żeby przerażony milczał”. Powyższe słowa należą do Wojciecha Smarzowskiego, który w taki sposób określał swój film Pod mocnym Aniołem. Przytaczam je, gdyż równie dobrze służyć mogą jako opis Demona Marcina Wrony, opowieści o opętaniu pana młodego przez dybuka, która łączy elementy satyry i horroru.
W jednej ze scen ojciec panny młodej (A. Grabowski), naśladując Kaszpirowskiego, próbuje hipnotyzować weselników. Tak samo my począwszy od pierwszych kadrów jesteśmy skutecznie przez reżysera wprowadzeni w dziewięćdziesięciominutowy trans, ba, może nawet opętani przez Demona. Czaruje się nas nie tylko świetnymi zdjęciami, ale i atmosfera tak gęstnieje z każdą kolejną minutą, że nie jesteśmy w stanie oderwać od filmu oczu.
Demon korzysta z estetyki horroru, lecz jego celem nie jest wywoływanie w nas strachu, szybkiego bicia serca czy nerwowego obgryzania paznokci. Stary, opuszczony dom, duchy, odgłosy, opętanie, deszczowa noc, poranna mgła, (świetna!) muzyka, która wywołuje ciarki, służą wywołaniu atmosfery tajemnicy oraz stanowią punkt wyjścia do uruchomienia satyrycznej machiny oraz apelu o podtrzymywanie pamięci historycznej. Na przemian reżyser miesza sceny wywołujące śmiech z tymi rodem z horroru. Przejścia między elementami są przeprowadzone płynnie, lecz obok przykładów genialnej symbiozy (najzabawniejszy filmowy egzorcyzm w ostatnich latach) czasem pojawiają się zgrzyty.
Przedstawianie przywar Polaków na imprezie weselnej ma swoją genezę już w Weselu Wyspiańskiego (ekranizowanego przez A. Wajdę), a ostatnio motyw ten wystąpił w Weselu Smarzowskiego, do którego Demon jest chwilami bardzo podobny. Wrona w mniejszym stopniu piętnuje grzeszki typu pijaństwo, chciwość czy mitomanię. Bardziej interesuje go polski strach i niechęć wobec obcych oraz opory przed rozgrzebywaniem przeszłości. Nie tworzy jednak filmu rozliczeniowego, jak Pasikowski w Pokłosiu, które również korzystało z elementów thrillera czy horroru. Apeluje o to, by nie zapomnieć uwierających aspektów historii kraju.
W obsadzie Demona nie ma słabych punktów. Najlepsze występy od lat notują Grabowski i Woronowicz, którzy udowadniają, że posiadają ogromny potencjał komediowy. Nieźle wypada Schuchardt, a Żulewską kamera po prostu kocha. Świetny jest również izraelski gwiazdor Itay Tiran, który bez pomocy efektów specjalnych portretuje opętanego.
Ci, co lubią klarowne wyjaśnienia, będą Demonem rozczarowani. Inni dzięki licznym niedopowiedzeniom będą mogli spierać się i interpretować wydarzenia z fabuły na wiele sposobów. Demon to świetne kino znakomicie łączące komedię z horrorem (ale nie komediowy horror) i szkoda, że to ostatni film Marcina Wrony.
Ilustracja wprowadzenia:materiały prasowe