Dziewczyna z portretu – recenzja filmu autora Jak zostać królem

Za garść Oscarów

Każdy, gdy słyszał opis fabuły oraz nazwiska ekipy odpowiedzialnej za Dziewczynę z portretu z automatu ustawiał ją w gronie faworytów do najważniejszych nagród filmowych. Historia o pierwszej operacji transgenderowej, na stołku reżyserskim Tom Hooper (Oscar za Jak zostać królem), w rolach głównych, szturmująca Hollywood, Alicia Vikander i Eddie Redmayne (Oscar za Teorię wszystkiego), a muzykę skomponował Alexandre Desplat (Oscar za Grand Budapest Hotel). Nie pozostawało nic innego, jak krzyknąć: „Oscary!”. Po seansie obraz, pomimo wielu oczywistych zalet, przynosi jednak rozczarowanie.

Film przedstawia nam małżeństwo Einara i Gerdy Wegenerów znajdujące się już w dojrzałym punkcie. On maluje ciągle jeden pejzaż, ona próbuje zainteresować marszandów swoimi portretami. Pewnego dnia modelka zgłasza swoją absencję, a Gerda prosi Einara o zastępstwo w pozowaniu. Ten z dużą dozą nieśmiałości zakłada kolejne elementy kobiecej garderoby. Okazuje się, że niepozorna igraszka stanie się katalizatorem przebudzenia przytłumionego pierwiastka kobiecości Einara, co zapoczątkuje nieodwracalną zmianę w relacjach między dwójką bohaterów.

Rozczarują się ci, którzy oczekują dramatu psychologicznego z punktu widzenia Einara-Lili, gdyż Dziewczyna z portretu koncentruje się bardziej na postaci Gerdy i jej zmaganiach z akceptacją przemiany męża w kobietę. Z tego powodu też w metamorfozę Einara w Lili musimy uwierzyć twórcom na słowo. Z drugiej strony dzięki temu zabiegowi film Hoopera unika częstego dla kina LGBT hagiograficznego stylu, chociaż pomimo początku utrzymanego w lekkim tonie, uwalniającego nasze i bohatera skrępowanie (to całe fetyszyzowanie kobiecych ciuszków!), trafia się jedna tandetna scena pobicia, a z biegiem czasu Dziewczyna z portretu nabiera dramatyzmu, by w finale poziom łzawości osiągnął wyżyny. Hooper wytwarza również w swoim filmie iluzję intymności relacji. Niby odważnie prezentuje swoich aktorów w stroju Adama i Ewy, to jednak nie potrafi wiarygodnie przedstawić ich codzienności. Nawet życie artystów nie ogranicza się do malowania, imprez i  łóżka, a to próbuje nam wmówić film.

Film przy życiu utrzymuje głównie popis aktorski pary Vikander-Redmayne. Szwedka wypada niezwykle naturalnie i każdą scenę wypełnia swoją energią, a za swoją rolę zgarnie pewnie koszyk nagród. Brytyjczyk zaś zasługuje na miano „Oscarowego kameleona”. Rok temu był sparaliżowanym naukowcem, teraz z równym powodzeniem wciela się jednocześnie w kobietę i mężczyznę. Jeśli miałbym przedstawić jedną uwagę, to chwilami gestami wydaje się odtwarzać swoją Oscarową rolę. Czy działo się to mimowolnie czy celowo, ukazując niezgrabność i naukę kobiecych ruchów podczas pozowania, to skojarzenie pozostawiło nieodwracalne skutki w moim postrzeganiu postaci. Zawodzą za to wątki poboczne. Postaciom drugiego planu, nie dość, że ograniczono ekranową obecność, to jeszcze naszkicowano je bardzo grubą kreską, a aktorzy, oprócz sympatycznej Amber Heard, wypadają blado (Schoenaerts i Koch) lub parodystycznie (Wishaw).

Na uwagę zasługuje również kompozycja scenografii oraz zdjęć Danny’ego Cohena, które nadają filmowi malarski sznyt podobnie jak to miało miejsce w przypadku Dziewczyny z perłą. Zaś delikatna muzyka Desplata nie przejmuje dowodzenia nad filmem, a jedynie zgrabnie dopełnia kolejne sceny.

Pomimo pięknego wykonania, to jednak Dziewczyna z portretu nie ma ambicji przedstawienia nowej perspektywy w poruszanej tematyce i stawia na proste wyciśnięcie łez.  Duża zasługa w tym scenariusza, który opiera się o fikcyjną biografię autorstwa Davida Ebershoffa, a nie o fakty z życia Wegenerów. Cóż, film Hoopera kilka amerykańskich nagród zgarnie, ale nie zdobędzie zbyt wielu serc wśród publiczności.

Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe

Zastępca redaktora naczelnego

Kontakt: [email protected]
Twitter: @KonStar18

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?