Czy Mike nadal jest magiczny? Recenzujemy Magic Mike XXL

Od pierwszego spotkania z członkami Kings of Tampa minęły trzy lata. Mike na zawsze porzucił karierę striptizera, założył własną firmę i się ożenił. Dallas miał mniej szczęścia i… umarł. Starzy znajomi spotykają się więc na jego stypie, pogrążeni w żalu, żeby wspólnie opłakiwać dawnego mentora. Coś Wam tu nie pasuje? I słusznie, bo to scenariusz wyłącznie na pierwszych kilka minut seansu.

Jak szybko się okazuje, Mike’owi (Channing Tatum) nie wiedzie się tak, jakby sobie tego życzył, z kolei pamięci żyjącego jednak Dallasa (nieobecny już na ekranie Matthew McConaughey) nikt nie zamierza czcić. Wręcz przeciwnie – zostaje wyklęty za zdradzenie swojej ekipy i wyruszenie na podbój Chin z najmłodszym narybkiem, Adamem. Richie (Joe Manganiello), Ken (Matt Bomer), Tarzan (Kevin Nash) i Tito (Adam Rodriguez) noszą się z zamiarem porzucenia swojego dotychczasowego fachu. Oczywiście w grę wchodzi jedynie odejście z pompą – właśnie dlatego swój ostatni grupowy popis planują dać na konwencie striptizerów. Choć początkowo Mike nie zamierza brać w tym przedsięwzięciu udziału, olśnienie spływa na niego w jego pracowni stolarskiej, w rytmie hip-hopu – stara miłość nie rdzewieje, a przecież on kocha zarówno swoich kumpli, jak i taniec. Decyduje się więc na jeszcze jeden szalony, wspólny weekend.

Magic Mike XXL 3

Gregory Jacobs („Wielki Liberace”, „Panaceum”) w gruncie rzeczy pozostaje wierny schematom, które znamy z poprzedniej części – jest wątek romansowy i sceptycznie nastawiona do tego rodzaju fachu, czy wręcz do mężczyzn w ogóle, Ona (Amber Head), jest całe mnóstwo imprez, morze banknotów i chóralne piski rozhisteryzowanych kobiet (momentami naprawdę trudno im się dziwić), jest imponująca choreografia, a wszystkie przygody prowadzą do finałowego pokazu. Zapewne właśnie dlatego, że w pewnym stopniu wiadomo było, czego się spodziewać, to nie fabuła zawiera element zaskoczenia. Kryje się on w dialogach i niektórych scenach – od samego początku nie brakuje im pikanterii, często balansują na granicy śmiałości i wulgarności. Odpowiedź na pytanie, czy nie przekroczono granic dobrego smaku, pozostaje kwestią indywidualną, ale jeśli chodzi o przekraczanie granic przyzwoitości, „Magic Mike XXL” z pewnością zasługuje na swój tytuł.

Na uznanie, prócz tanecznych zdolności Tatuma, które nie dziwią już chyba nikogo i wciąż robią wrażenie, bez wątpienia zasługują wyczyny Joego Manganiello (na trzecim miejscu uduchowiony, medytujący i śpiewający Matt Bomer). To właśnie postać Richiego, bynajmniej niekreowana na najsprytniejszą, ewidentnie skorzystała na nieobecności Dallasa i przejęła pałeczkę najbardziej barwnego członka zespołu. Choć w rękawie „nie-strażaka” kryje się co najmniej kilka humorystycznych asów, scena w sklepie spożywczym, gdzie przeżywa on swoje pięć minut, a przyklejeni do szyby towarzysze dopingują go ze wszystkich sił, ma szansę przejść do historii jako najzabawniejsza. Uwierzcie, „I Want It That Way” Backstreet Boys nigdy już nie będzie takie samo!

Magic Mike XXL 2

„Magic Mike XXL” przypomina lekką, niewymagającą wersję kina drogi – wyruszamy ze znanego sobie miejsca, wiemy, co czeka nas na mecie, a podczas kolejnych przystanków zatrzymujemy się na przykład na plaży, w lokalu z drag queen, w domu rozpusty prowadzonym przez wyzwoloną Romę (Jada Pinkett Smith), albo takim, w którym gospodynią jest mówiąca z południowym akcentem i bez ogródek, otoczona przyjaciółkami w średnim wieku Nancy Davidson (Andy MacDowell). Wszystkie z pojawiających się w tak zwanym międzyczasie przeszkód można pokonać, kryzysy udaje się przezwyciężyć, więc koniec końców Paris (Elizabeth Banks) wpisuje niedobitków Kings of Tampa na listę uczestników konwentu, żeby można ich było podziwiać w solowych występach. Finałowe show, zgodnie z założeniem, wypada widowiskowo.

Niektóre fragmenty prezentują się lepiej od innych – zdarzają się momenty zabawne, zdarzają się zbędne. Może i kontynuacja hitu z 2012 roku nie jest spektakularnym sukcesem, może nie pokazuje wiele nowego, ale na pewno nie jest też totalną klapą. A to już coś! „Magic Mike” cieszył oko damskiej części widowni, „Magic Mike XXL” miał do spełnienia taką samą rolę. Nie wiadomo, kiedy następnym razem będzie można popatrzeć na tak wyglądających i tak ruszających się mężczyzn, w dodatku na wielkim ekranie, więc jeśli nie macie zbyt wygórowanych wymagań i szukacie przede wszystkim wakacyjnej rozrywki bez zobowiązań – ci panowie Wam jej dostarczą.

Dziennikarz

Studentka czwartego roku Tekstów Kultury UJ.
Ze świata literatury najbardziej lubi powieści, ze świata muzyki - folk, ze świata kina - (melo)dramaty oraz indie. I Madsa Mikkelsena, oczywiście.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?