„Niesamowita Margeruite” – recenzja francuskiego komediodramatu

Wygrana przegrana

W słynnym oscarowym filmie Clinta Eastwooda, pt. „Za wszelką cenę” spośród drugoplanowych bohaterów mogliście zapamiętać gościa o ksywie Danger Barch. Był to chłopak, który wciąż trenował boks choć nie miał ku temu absolutnie żadnych fizycznych predyspozycji. Jedyne co posiadał to ogromny hart ducha i wolę walki, które pozwalały mu na dalsze treningi pomimo braku jakichkolwiek sportowych sukcesów. Wydaje się, że tytułowa bohaterka „Niesamowitej Margeruite” jest podobnym typem postaci. Śpiewaczka pozbawiona talentu też z wielkim uporem stara się zrealizować swoje marzenia. Motywacje są oczywiście inne, bardziej skomplikowane, ale idea przyświeca podobna. Jest to chęć spojrzenia na życiowych „przegrańców” z innej strony, ukazanie tego, że być może w swojej szczerości intencji to oni pozostają prawdziwymi zwycięzcami?

Jak informuje widzów napis pojawiający się na samym początku, film Xaviera Giannoli jest oparty na faktach. Inspiracją dla twórców była prawdopodobnie postać Florence Foster Jenkins. „Wspaniała Marguerite” to jednak pewna wariacja na temat faktów, „historia na motywach” aniżeli film biograficzny. Główną bohaterkę – Marguerite Dumont – widzimy po raz pierwszy na spotkaniu pewnego arystokratycznego klubu działającego w latach 20, gdzie męczy widownię swoim koszmarnym wykonaniem fragmentu „Czarodziejskiego fletu”. Wśród zgromadzonych gości jest też krytyk muzyczny z pewnej paryskiej gazety. Postanawia on napisać ironiczną recenzję występu, która zostaje potraktowana zupełnie serio przez panią Dumont. Od tej chwili hrabina nabywa wiary w siebie i postanawia zaprezentować swój talent jak najszerszej publiczności. Aby spełnić ten zamiar będzie jednak musiała przejednać opór nie do końca przychylnego otoczenia.

Film Giannoli ma ciekawą strukturę i w subtelny sposób bawi się z oczekiwaniami widza. Całość jest podzielona na pięć aktów. W pierwszym reżyser czyni główną bohaterką nie Marguerite, a młodą śpiewaczkę o imieniu Hazel. Zarysowuje nawet wątek romantyczny, który w ostatecznym rozrachunku jest raczej nieistotny. Kiedy w końcu główna bohaterka pojawia się śmiejemy się  z jej występu wraz z całą widownią. Ta mała mistyfikacja służy jednak temu aby zwieść widza i sprawić wrażenie, że mamy tu do czynienia z klasyczną farsą opartą na starym koncepcie, że król jest nagi. Z czasem jednak te sympatyczne pozory ustępują na rzecz budowania kompletnego portretu hrabiny Dumont. W każdym kolejnym akcie coraz więcej dowiadujemy się o tym jak wyglądało jej życie, jakie jest prawdziwe oblicze jej związku. Jawi się ona jako osoba głęboko nieszczęśliwa, a jednocześnie cały czas pełna ciepła i wyrozumiałości.  Pozwala to  dobrze zrozumieć jej motywacje, a tym samym zaczynamy hrabinie kibicować w pogoni za nieuchwytnym marzeniem. Doprowadza to do przewrotnej sytuacji, w której  oczekując na kolejne kulminacyjne sceny kompromitujących przecież występów początkowy śmiech zostanie zastąpiony  przez autentyczne wzruszenie.

Skłamałbym mówiąc, że film po pierwszych dwudziestu minutach przeradza się w smutny dramat. Tak zdecydowanie nie jest. Mimo potraktowania tematu serio „Niesamowita Marguerite” to film poprowadzony z lekkością, a sympatyczny humor towarzyszy nam niemal przez cały seans (świetne sceny treningów śpiewu). Obrazu dobrze dopełniają ciekawe i dobrze zagrane postaci na drugim planie – poczynając od anarchisty, który widzi w Marguerite przyszłość sztuki, a na upadłym mistrzu sceny operowej kończąc. Najjaśniej świeci oczywiście gwiazda Catherine Frot, która wciela się w główną rolę (została zresztą nagrodzona Cezarem). Aktorka potrafiła swojej ekscentrycznej i skazanej na śmieszność postaci dać odpowiednią ilość ciepła, rozczulającej naiwności, pod którymi skrywane jest wewnętrzne nieszczęście. Od strony realizacyjnej film jest zrobiony dobrze. Wnętrza i kostiumy są przekonujące, a zdjęcia mają charakterystyczną fakturę. Szkoda tylko, że mało w tym wszystkim jakiegoś autorskiego piętna. Jest po prostu klasycznie.

Zobacz również: Zwiastun oscarowego filmu z Meryl Streep, pt. „Boska Florence”

„Niesamowita Marguerite” to dobry przykład, tzw. kina środka. To film, który łatwo powinien sobie zaskarbić przychylność „przeciętnego zjadacza popcornu” – jest tu urokliwy, pobawiony wulgarności humor, masa ciekawych postaci i forma stosująca klasyczne środki wyrazu. Z drugiej jednak strony poza atrakcyjną warstwą zewnętrzną Xavier Giannoli zastosował tu kilka ciekawych strukturalnych trików, zabawnych metafor i chce pokazać przewrotność pewnej życiowej postawy. To też film ciekawy przez wzgląd na nadchodzącą premierę oscarowej (prawdopodobnie) „Boskiej Florence” z Meryl Strepp w głównej roli. Myślę, że przed seansem tamtego filmu warto zobaczyć jak poradzili sobie fransuscy twórcy biorąc na barki bliźniaczy temat. 

 

Dziennikarz

Redakcyjny hipster. Domorosły krytyk filmowy, fan mieszaniny stylistyk i kreatywnego kiczu. Tępiciel amerykańskiego patosu i polskich kom-romów

Więcej informacji o
, , , ,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?