Zobacz również: Nieznane filmy znanych reżyserów: Lars von Trier
Dwu i pół godzinna historia seryjnego mordercy, który w pięciu częściach i epilogu opowiada nam o swoich zabójstwach, podzieliła publiczność. Podczas premierowego pokazu wielu widzów opuściło salę. Ci, którzy zostali, nagrodzili twórców Domu, który zbudował Jack długą owacją. Tych pierwszych jestem w stanie zrozumieć. Sceny mordowania dzieci, obrzynania piersi, ale przede wszystkim obcinania biednej kaczuszce łapki, były nie na słaby żołądek. Muszę jednak przyznać, że w tym roku w Cannes widziałem filmy wywołujące większe torsje, a ten należał do łagodniejszych. Być może zatem część opuszczających projekcję robiła to z nudy, bo niestety, nowy film twórcy Melancholii i Idiotów jest raczej rozciągniętą do granic przyzwoitości, egocentryczną i pustą wydmuszką.
Jack (Matt Dilon) przedstawia nam swoją historię, podzieloną na pięć incydentów rozgrywających się w ciągu dwunastu lat. Zza kadru słyszymy jego głos rozmawiający z drugą osobą, później zidentyfikowaną jako Verge (Bruno Ganz, aktor znany z roli Hitlera w Upadku). W czterech z nich widzimy, jak morduje głupie, próżne i słabe kobiety (Uma Thurman, Riley Keough) i dzieci, będąc coraz bardziej zuchwały w swoim fachu. W ostatniej czeka nas mała odmiana. Dialog w filmie jest otwartą psychoanalizą, w której Jack przyznaje się do swojej nerwicy natręctw, potrzeby sprzątania i czystości, kompletnym braku empatii i ludzkich emocji. Tłumaczy, jak działa jego potrzeba zabijania, jak budzi się głód. Zadufany w sobie mężczyzna porównuje się do artysty, dokumentuje swoje zbrodnie jako fotografie, zaczyna tworzyć ludzkie rzeźby i artefakty. Sam jest bogatym architektem, który marzy o wybudowaniu idealnego domu gdzieś nad jeziorem. Dążenie do perfekcji sprawia, że każdy projekt kończy się fiaskiem, bo twórca nie jest zadowolony ze swej kreacji. Dillon jest świetny w tej kreacji, widzimy, jak stopniowo jego postać przechodzi przemianę, zmienia się zachowanie, pokazane przez gesty, język i sposób poruszania się.
Von Trier podejmuje dyskusję o roli artysty, o tym, że sami tworzymy ikony zniszczenia na świecie. W materiałach archiwalnych i animacjach, które przewijają się w warstwie wizualnej Dom, który zbudował Jack, nie zabrakło odniesień do reżimów totalitarnych, Mao, Hitlera, Stalina. Ale reżyser sięga też po swoje filmy, cytując sceny z Przełamując fale, Nimfomanki i Antychrysta. Postrzeganie samego siebie jako anioła zniszczenia to stwierdzenie, które jest w stanie wypowiedzieć bez zająknięcia tylko Lars. A wszystko w rytm funkowego przeboju Fame Davida Bowie.
Film przesycony jest czarnym humorem i krwawymi detalami. Czasem przyjdzie zasłonić oczy, czasem się zaśmiać, ale częściej przyjdzie nam ziewać. Mimo dość szybkiego montażu i kamery z ręki, wrażenie znużenia i irytacji pogłębia się z minuty na minutę. Powtarzalność czynów zabójcy nuży także jego, który swą ślamazarnością domaga się, żeby debilni stróże prawa w końcu go złapali. Zamiast nich, w przemysłowej lodówce, gdzie chowa swoje ofiary Jack, czeka na niego ktoś inny. Zabierze go ona na podróż do jednego słusznego miejsca, do którego zasługuje taka dusza jak on. W poetyckim, wzorowanym na renesansowym i barokowym malarstwie epilogu, przyjdzie mu wreszcie spotkać się ze swoim przeznaczeniem.
Nietrudno stwierdzić o czym Dom, który zbudował Jack ma tak naprawdę mówić. O kryzysie naszego społeczeństwa, w którym jesteśmy znieczuleni na krzywdę innych. O rozpadzie Stanów Zjednoczonych, których ideały są największą ułudą, jaką zaserwował nam świat. O autodestrukcyjnej sile człowieka, maskowanej przez sztukę i kulturę. Tak czy inaczej, von Trier mówił już o tym wcześniej i to w lepszy, mniej nużący sposób. Dla fanów reżysera film ten będzie pozycją obowiązkową, dla amatorów – niepotrzebnym torture porn, którego zobaczenie nie wniesie nic nowego.
Zobacz pozostałe artykuły z 71. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Cannes.
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe