Strażnicy cnoty – recenzja kolejnej kiepskiej komedii o inicjacji seksualnej

Obecnie wciąż trwa wyjątkowo długi w tym roku weekend majowy. Można zatem wyjechać za granicę, sprosić znajomych na grilla, posiedzieć u rodziny czy też po prostu poleniuchować. Majówka majówką, ale nie należy też zapominać o kinie, kiedy pogoda nie układa się po naszej myśli. Do repertuarów zawitało teraz wiele pozycji, więc nic nie stoi na przeszkodzie, aby wyjść na coś lżejszego. Pytanie tylko na co? Na pewno nie na komedię  o dumnie brzmiącym polskim tytule – Strażnicy Cnoty.

Inicjacja seksualna wśród nastolatków wielokrotnie była tematem przeróżnych komedii made in Hollywood z lepszym bądź gorszym skutkiem. W odróżnieniu jednak od najbardziej popularnych przedstawicieli tego zagadnienia, czyli American Pie oraz Supersamca, to płeć piękna postanawia przejąć tym razem seksualną inicjatywę. Po piętach naszym pragnącym rozdziewiczenia nastolatkom depczeć będą zatroskani rodzice, którzy ani myślą, żeby ich pociechy przed pójściem na studia miały swój pierwszy raz. To właśnie rozhisteryzowani dorośli stają się głównymi bohaterami filmu debiutującej na stołku reżyserskim  Kay Cannon. I w zasadzie perspektywa spojrzenia na te wydarzenia z punktów opiekunów wyzwolonych dziewczyn i pragnienie zaspokojenia swojej chuci przez kobiety, to jedyne oryginalne aspekty tego przeraźliwie nieśmiesznego tworu.

Komedia ma za zadanie przede wszystkim bawić. Mimo że jestem fanem bardzo prymitywnych żartów, bo przecież Grimsby sprzed paru lat niejednokrotnie wywołał u mnie bóle brzucha ze śmiechu, to tutaj nie pamiętam, żebym uśmiechnął się przynajmniej raz. Twórcy w żaden sposób nie wysilili się na jakiekolwiek żarty, których byśmy już w tego typu filmach nie widzieli. Już nawet brak jakiejkolwiek świeżości nie byłby aż taką wadą, gdyby te wszystkie gagi nie były tak drętwe oraz przewidywalne. Szczerze powiedziawszy, najgorsze części American Pie (bodajże 4 i 7) pod wieloma względami przebijają Strażników cnoty. Zdaję sobie sprawę, że w 2018 bez niektórych sprawdzonych przez lata pomysłów wręcz nie da się obejść, ale tegoroczny Wieczór gier pokazał, że do komedii można wprowadzić jeszcze nieco innowacyjności. Tutaj nie dość, że większość żartów opiera się na gadaniu na temat męskich członków, to dodatkowo prezentują one strasznie ubogi poziom, że jestem w stanie stwierdzić, że Kobiety Mafii  lub Botoks miały dobre sceny humorystyczne.

W głównych rolach zobaczymy Leslie Mann w roli samotnej matki, Ike’a Barinholtza jako rozwodnika mającego przez ostatnie lata utrudniony kontakt z córką oraz Johna Cenę – bohatera swojej podopiecznej, mięśniaka o gołębim sercu. Cała nasza trójka pędzi przez całą noc z jednej imprezy na drugą w celu zapobiegnięcia według ich mniemania katastrofy, wplątując się w liczne absurdalne sytuacje. Ostatecznie to właśnie nadopiekuńczej strefie działania rodziców dostaje się tutaj najbardziej i mimo że puenta produkcji poprzedzona jest śmieszkami najgorszego sortu, to jest ona całkiem trafna i dorośli powinni dać młodym więcej swobody w podejmowaniu ważnych życiowych decyzji.

Strażnicy cnoty nie zapowiadali się na nie wiadomo jak zabawną komedię, ale podczas seansu można było liczyć na jakiekolwiek zabawne momenty, których nie doświadczyliśmy w zwiastunie. Tak niestety nie jest, a jedyna scena, która próbuje bawić to John Cena przyjmujący doodbytniczo strumienie piwa. To możecie sobie sprawdzić w materiałach promocyjnych, a na cały film udajcie się na własną odpowiedzialność.

Ilustracja wprowadzenia: mat. prasowe

Redaktor

W kinie szuka pozycji, która przebije Pulp Fiction, w telewizji - Breaking Bad oraz Rodzinę Soprano, w świecie gier - serie Bioshock oraz God of War.
Kontakt: [email protected]

Więcej informacji o
,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?