Debiutancki film Rungano Nyoni łączy tragedię z czarnym humorem, surrealizm z niemal dokumentalną obserwacją. Nie jestem czarownicą to wstrząsająca historia o tym, jak uprzedzenia, zabobony i chciwość mogą doprowadzić do niepotrzebnej tragedii. Co najgorsze, jest to opowieść do pewnego stopnia oparta na faktach.
Zobacz również: Cannes 2018: Netflix, równouprawnienie i selfiki. Co wiemy po konferencji prasowej?
Czy czarownice potrafią latać? Czy są odpowiedzialne za wszelkie ludzkie niepowodzenia i wypadki? Czy gdy umierają – zamienią się w kozy? Na te wszystkie pytania przeciętny Europejczyk odpowie „nie”, ale zupełnie inaczej twierdzić mogą mieszkańcy prowincjonalnych zakątków Afryki. W Zambii, skąd pochodzi reżyserka, takie poglądy nie są niczym szczególnym. Napisanie scenariusza poprzedzone było rozeznaniem tematu w jej rodzinnym kraju oraz w Ghanie. Nyoni zetknęła się nie tylko z raportami o posądzenie o rzucanie uroków, ale udało jej się spędzić kilka nocy w tzw. „obozie dla wiedźm”, który został przedstawiony w filmie. Do tego osobliwego miejsca, odwiedzanego przez turystów, w którym mieszkają zazwyczaj starsze, porzucone przez rodziny kobiety, trafia również główna bohaterka.
Dziewięcioletnia Shula (Maggie Mulubwa) najpierw spojrzała krzywo na kobietę, która potem potknęła się i wylała niesioną w wiadrze wodę. Następnie odrąbała jednemu jegomościowi rękę, która na szczęście jakoś odrosła. Krzyczący tłum domagał się od leniwej policjantki wydalenia dziewczynki ze społeczności. Może przeszkadzało im to, że jest sierotą, może potrzebują kozła ofiarnego, by obwinić ją za własną głupotę i lenistwo. Wola większości staje się faktem i Shula opuściła wioskę, stając się członkinią wspólnoty wiedźm. Młoda, małomówna osoba, wyróżnia się na tle dorosłych kobiet wiekiem. Zanim jednak osiądzie tam na stałe, jej nowy opiekun, Pan Banda (Henry B.J. Phiri) postanowi skorzystać i zarobić na nadprzyrodzonych zdolnościach, którymi los „obdarzył” dziecko.
Nie jestem czarownicą składa się z szeregu scen, które spokojnie mogłyby znaleźć się w klasycznym dorobku skeczy Monty Pythona. Pan Banda doskonale odnajduje się w tej konwencji. Ten otyły, skorumpowany i chciwy polityk – biznesmen, ciąga dziewczynkę „za opłatą” do telewizji w pełnym stroju wiedźmy, każe jej wskazywać przestępców z linii podejrzanych na komisariacie czy obiecuje wywołanie deszczu. Na szczęście film nie popada w zwykłą groteskę. Z jednej strony to zasługa świetnego aktorstwa, bo Maggie Mulubwa ma nie tylko głębokie, mądre oczy, ale magnetyzującą charyzmę i schowany pod milczącym obliczem smutek. Z drugiej, doskonale współgrają tu elementy surrealistyczne, jak wielka szpula z białą wstążką, którą noszą przy sobie czarownice (jeżeli zostanie ona odcięta, kobieta zmienia się w kozę) czy olbrzymia maska, w której ustach chowa się Shula. Jest w tej baśniowej wizji coś przerażająco tragicznego i mrocznego. Magiczny realizm doskonale podkreślają wysmakowane zdjęcia – wiele kadrów to prawdziwa poezja, ale trudno się dziwić, skoro odpowiada za nie operator nominowanego do Oscara W objęciach węża. Pomysłowe użycie muzyki, od przeboju Estelle, do klasyków Vivaldiego, pokazuje wyczucie twórców w budowaniu ambiwalentnego nastroju obrazu.
Zobacz również: Nigdy cię tu nie było – recenzja przewrotnego thrillera psychologicznego
Film Rungano Nyoni jest jednocześnie trafną polityczną satyrą, feministycznym głosem w sprawie statusu kobiet w krajach Trzeciego Świata oraz ostrzeżeniem przed katastrofalnymi skutkami sytuacji, gdy ksenofobia i zaściankowe myślenie przeważają wszelki racjonalizm. Nie jestem czarownicą działa świetnie jako próba pokazania pewnego fenomenu kulturowego oraz jako poetycka alegoria. Niewielkie zarzuty można mieć do tego, że niektóre sceny trwają zbyt długo, niż powinny, naruszając tempo opowieści, a wysublimowana forma przejmuje czasem władanie nad narracją. Ryzykowne jest również zakończenie, które zapewne podzieli publiczność. Jednak to małe niedoróbki, które nie powinny nikomu zepsuć seansu i obcowania z nowym, obiecującym reżyserskim talentem na mapie kina europejskiego.
Ilustracja wprowadzenia i plakat: materiały prasowe / Stowarzyszenie Nowe Horyzonty