Player One – recenzja nowego filmu Stevena Spielberga!

Przyglądając się filmografii Stevena Spielberga z ostatnich lat, można dostrzec pewien trend. Lincolna, Most szpiegów czy Czwartą władzę, czyli typowe oscarówki przeplatały w tym czasie min. Przygody Tintina, BFG: Bardzo Fajny Gigant czy teraz Player One. W jednym twórcy zamknął się jednocześnie doświadczony i wyrachowany reżyser, który oczekuje nominacji oscarowych, jak i 71-letni, kochający popkulturę geek, u którego widać, dlaczego to akurat on ładnych parę lat temu powołał do życia ET czy Indianę Jonesa. I sam wolę Spielberga numer dwa. A konkretnie to tego, który nawiedzi nasze kina 6 kwietnia, za sprawą Player One.

Zobacz również: Pułapka czasu nie trafi do polskich kin!

J.D Halliday, znacie gościa? Jeśli nie, ale wydarzenia opisane w książce Ernesta Cline’a się sprawdzą, to już za kilka lat zaczniecie go ubóstwiać. Według nich bowiem człowiek ten powoła do życia OASIS, grę system, która dała mu koronę króla świata. Pozwala ona bowiem uciec swoim użytkownikom od coraz mniej różowej rzeczywistości, co sprawia, że zainteresowanie nią wyrażają absolutnie wszyscy. Pewnie nawet Gabe Newell, gdyby w końcu ogłosił światu Half-Life’a 3, nie miałby do bohatera Marka Rylance’a podjazdu. Jednak wszystko, co dobre musi się kiedyś skończyć, tak samo, jak życie twórcy OASIS. Z tej okazji jednak wymyśla on Easter Egga, który najwytrwalszemu z graczy pozwoli zgarnąć pełną władzę nad jego spuścizną.

player1

Po drugiej stronie barykady jest Wade Watts, w OASIS znany jako Parzival. Mieszka w Columbus, opiekuje się nim ciotka i jej kolejni, coraz gorsi partnerzy. Sam natomiast jest najlepszym przykładem, dlaczego ta gra jest tak popularna. Jego VR-owe alter ego jest bowiem ucieczką od świata, wręcz jedynym co sprawia mu w życiu radość. Wydarzenia wspomniane wyżej motywują go do spróbowania wyzwania Hallidaya. Jednak pojawia się nie do końca uczciwa konkurencja.

Zobacz również: Artemis Fowl – start zdjęć do ekranizacji powieści Eiona Coflera

Oglądając Playera One ma się wrażenie, że Spielberg chce nam w tym filmie pokazać, jak powinno się robić młodzieżowe kino, które ludzie będą uwielbiać. Nie mogłem się wyzbyć wrażenia, że oglądam trochę futurystycznego Harry’ego Pottera. Sukces tamtej sagi bowiem, zarówno książkowej, jak i filmowej, tkwił w nieskrępowanej wyobraźni, która w obranym świecie pozwoliła na wykreowanie, co tylko można sobie zażyczyć. Do tego wrzucono ciekawą historię o dorastaniu i przyjaźni kultowych już bohaterów. I tutaj jest podobnie. Wykreowana rzeczywistość jest niesamowicie intrygująca, możliwości OASIS absolutnie nieograniczone, a wszystko doprawiają świetne pomysły dziecięcej wersji Spielberga, bezgranicznie zakochanej w popkulturze. To znakomita oldskulowa rozrywka, która jest tym, czym chyba chciał być ubiegłoroczny Valerian Luca Bessona. Chciał, ale nie był.

player2

Popkulturowy hołd Spielberga obejmuje chyba wszystko, o czym zdążycie pomyśleć przed seansem. Są klasyczne kawałki, granie na ATARI, klasyczne filmy i dużo, dużo więcej. Jednocześnie nie ma się zbyt często wrażenia, że coś tu jest wrzucone tylko po to, aby było. Z każdym klasycznym stworem, klasycznym utworem czy bronią Spielberg stara się coś zrobić, stara się, aby był potrzebny tej historii. Jeśli widzimy Stalowego Giganta, kostkę Zemeckisa i całą resztę, to wiedzcie, że wszystko to dostanie w filmie swoje 5 minut. Sceny mówiące o klasycznym filmie nienawidzonym przez twórcę to już czyste złoto. Najważniejsi są jednak cały czas bohaterowie, czyli Aech, Art3mis i Parzival, którzy tworzą naprawdę zgraną i dającą się lubić paczkę. Choć tu należy się mały przytyk, bowiem film wspomina często o ekipie składającej się z pięciu osób. Pozostałe dwie są jednak na dużym marginesie. Jednego zapamiętałem tylko dlatego, że miał 11 lat. Akcja gra na złamanie karku, więc czasu starczyło na zapoznanie tylko z 60 procentami ekipy. Szkoda.

Zobacz również: Anihilacja – recenzja najnowszego filmu reżysera Ex Machiny

Mimo wszystko do pewnego czasu bawiłem się na tym filmie rewelacyjnie i miałem ochotę wszech i wobec ogłaszać, że to nadszedł blockbuster, którego już żaden inny w tym roku nie przeskoczy. Wtedy jednak nadszedł ostatni akt, który jest niestety nieco dyskusyjny. Film przez cały, długi (140- minutowy) seans ma gaz w podłodze, jednak na ostatnie pół godziny znajduje jeszcze trochę turbo, przez co konflikt gubi nieco wagę na rzecz skali. Wszystko dzieje się tu w trzech płaszczyznach, co budzi naturalne skojarzenia z Incepcją Nolana, jednak ma się wrażenie, że Brytyjczyk lepiej nad tym całym bałaganem panował. Słowo jeszcze o czarnym charakterze, granym przez niezawodnego Bena Mendelsohna. Niezawodnego, chociaż robiącego w czasie akcji kilka głupot. Głupot jednak tylko i wyłącznie scenariuszowych.

player3

Tak jak wspomniałem wcześniej, jest kilka powodów, dlaczego ludzie nie polubili Valeriana Luca Bessona, a od lat ślinią się do zarówno filmowego, jak i książkowego Harry’ego Pottera. To filmy z podobną receptą na sukces, w jednym przypadku zaprzepaszczoną, w drugim zaś wyciśniętą do ostatniej kropelki. Player One tłumaczy nam tę różnicę, samemu stając się jedną z najciekawszych pozycji kina młodzieżowego ostatnich lat. Wiadomo, nie będzie w stanie osiągnąć tak wielkiego sukcesu, jak czarodziej z Hogwartu, jednak specyficzny target, do którego film ten jest kierowany, będzie przez długi czas seansu wniebowzięty. Okazuje się bowiem, że mimo 71 lat na karku Steven Spielberg wewnątrz cały czas jest młodym geekiem. I cały czas jest w stanie oddać piękny hołd swojej fascynacji.

Redaktor prowadzący działu recenzji filmowych

Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina.

Kontakt pod [email protected]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?