Wyspa psów – recenzja filmu Wesa Andersona otwierającego festiwal Berlinale 2018

Najnowsza produkcja spod ręki twórcy Grand Budapest Hotel, Kochanków z księżyca czy Genialnego klanu, to kwintesencja tego, jakie filmy chcielibyśmy oglądać na festiwalach filmowych. Wyspa psów łączy sobie komercyjny potencjał połączony z autorską siłą kreacji. Otwierający tegoroczne Berlinale tytuł jest przede wszystkim niesamowicie udaną produkcją, którą fani psów i Wes Andersona pokochają całym sercem.

wyspa psow 4

Dawno, dawno temu… albo w niedalekiej przyszłości w Japonii. Anderson rozpoczyna swoją historię jak baśn, by chwilę potem dać nam do zrozumienia, że wcale nie o jakieś wybujałe bajeczki chodzi, a oglądana historia ma więcej wspólnego z naszą codziennością, niż by się mogło wydawać. Po krótkim wprowadzeniu, z którego dowiadujemy się o pewnym chłopcu, który odciął głowę potworowi, przenosimy się do miasta Nagasaki. Rządzący nim burmistrz Kobayashi postanawia zesłać wszystkie psy na „wyspę śmieci”, by odizolować je od reszty społeczeństwa. Kudłate czworonogi są nosicielami „psiej grypy” i zagrażają tym samym ludziom. Wbrew protestom naukowca, który jest od krok od wynalezienia lekarstwa, dekret zapada, a pierwszym psem, który trafia na wyspę, jest Spots, osobisty czworonóg-ochroniarz jego siostrzeńca Atari. Kilka miesięcy później, na pełnej zakażonych zwierząt wyspie, rozbija się mały samolot z jeszcze mniejszym pilotem. Okazuje się nim być właśnie dwunastoletni Atari, który za wszelką cenę będzie chciał odnaleźć swojego najlepszego przyjaciela.

wyspa psow 6

Przytaczanie fabuły w przypadku filmów Andersona oddaje może pięć procent całej produkcji. Miłośnicy tego twórcy wiedzą, że to obraz jest najważniejszym przekaźnikiem: perfekcyjnie symetryczne ujęcia, kolorystyka, montaż, zbliżenia, dopracowane w każdym szczególe detale. W Wyspie psów osiągnęło to jeszcze większy pułap – mamy bowiem do czynienia z animacją poklatkową, w której użyto prawdziwych lalek i makiet. Podobnie jak w Fantastycznym Panie Lisie, każdy włos w futrze bohaterów drga i rusza się gdy zawieje wiatr lub gry pchła przebiegnie po ich grzbiecie. Każda z postaci jest na tyle charakterystyczna, że nie da się jej pomylić z kimś innym. Psy mają nie tylko inne kolory sierści, nosy, oczy, ale i sposób chodzenia i oczywiście – mówienia. „Wszystkie psie dialogi zostały na potrzeby filmu przełożone na angielski” głosi napis na jednej z początkowych plansz. A głosy nie należą do byle kogo, bo usłyszymy tu Bryana Cranstona, Edwarda Nortona, Billa Murraya, Jeffa Goldbluma, Gretę Gerwig, Scarlett Johansson, Lieva Schreibera, Harveya Keitela, Tildę Swinton… To chyba najbardziej niesamowita obsada głosowa w historii. I oczywiście – dialogi podane są w perfekcyjny sposób. Wyspa psów to nie tylko uczta dla oka, ale i dla ucha – tych aktorów można przecież słuchać godzinami. Oby tylko polskiemu dystrybutorowi nie przyszło do głowy, by robić wersję z dubbingiem…

wyspa psow 3

W centrum wielu filmów Andersona jest rodzina i tutaj również należy ona do jednego z głównych motywów. Oszukany przez ostatniego ze swoich krewnych Atari w psiej społeczności odnajduje bliskość i oddanie. Natomiast sam wątek wykluczania psów z życia mieszkańców Nagasaki, sterowany po jakiejś części przez koty i ich właścicieli, ma wyraźny podtekst polityczny. Temat ten pojawił się w czasie pracy nad scenariuszem i ma wyraźne odniesienie do tego, co dzieje się we współczesnej polityce Stanów Zjednoczonych, a nawet świata. Problemy z uchodźcami (psy mówią w filmie innym językiem, niż ludzie), chęć wykluczania przez polityków niechcianych grup społecznych, stłaczanie ich w tragicznych warunkach na ziemi niczyjej – te scenariusze napisało życie, a wybitni artyści potrafią pewne tendencje doskonale przeczuwać. Dla niektórych pewnie polityczny wydźwięk filmu może być zgrzytem. Ale będą to chyba te same osoby, które i tak produkcji Andersona nie trawią.

wyspa psow 5

Wyspa psów jest przede wszystkim zabawnym, ale i wzruszającym filmem o potrzebie przyjaźni, oddaniu, miłości i braterstwie. O potrzebie życia razem w pewnej dziwnej harmonii. Opowiedziana w typowy dla reżysera sposób – pełen dygresji, odwołań, zaskakujących zwrotów akcji. W jednej chwili potrafiącym być kinem drogi, by za chwile przerodzić się w hołd dla kultury japońskiej, od cytatów ze sztuki antycznej, po pojedynek sumo i przygotowanie sushi włącznie. Wizualnie przepiękny, z doskonałą, nadającą mu rytm ścieżką dźwiękową (kolejne arcydzieło Alexandra Desplata), jest wspaniałą podróżą w niczym nieskrępowany świat wyobraźni Wesa Andersona.

Ilustracja wprowadzenia i plakat: materiały prasowe

Redaktor

Dziennikarz filmowy i kulturalny, miłośnik kina i festiwali filmowych, obecnie mieszka w Londynie. Autor bloga "Film jak sen".

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?