Professor Marston and The Wonder Women – recenzja filmu o powstaniu Wonder Woman

Od lat powszechnie wiadomo, że najłatwiejszym sposobem na zdobycie serc członków Akademii Filmowej jest stworzenie filmu biograficznego. Ckliwe historie o naukowcach, pisarzach i marzycielach rzadko kiedy wychodzą poza nakreślone piórem wiecznym normy. Dlatego też każdy zachwyt nad filmem biograficznym przypływający do nas zza oceanu traktuję bardzo poważnie, ale nigdy jeszcze nie zetknęłam się z idealnym owocem tego gatunku. Professor Marston and The Wonder Women to zgoła odmienna produkcja, bo za punkt honoru wyznacza sobie pokazanie elementów, które powołały do życia amazońską księżniczkę. Czy na ów obraz Diana zarzuciła lasso prawdy?

https://www.youtube.com/watch?v=r991pr4Fohk

Wykłady Williama Marstona gromadzą dziesiątki studentów. Wśród nich bohater zauważa Olive Byrne, a ta ekspresowo wpada mu w oko. „Złamie ci serce” – ostrzega go żona. Profesor szybko puszcza jej słowa w niepamięć i zaprasza uczennicę do współpracy. Podczas próby stworzenia wykrywacza kłamstw na jaw wychodzi, że cała trójka bohaterów żywi do siebie miłosne uczucia. Mimo wielu przeciwności postanawiają wejść w jeden z najdziwniejszych związków w historii amerykańskiej literatury.

Największą zaletą tej produkcji jest to, że nie traktuje swojego scenariusza pośpiesznie i nie osądza ani bohaterów, ani widzów.. Zaziębienie się uczucia musiało potrwać, dlatego reżyserka poświęciła mu całą pierwszą połowę produkcji. Nie ma tu ani niepotrzebnych dłużyzn, ani zbędnych scen – każda minuta filmu przygotowuje grunt pod zapoznanie się z tym, co dla bohaterów kryje się za słowem „szczęście”. Sceny miłosne nie mają na celu podkreślenia żarzącej się między nimi fascynacji cielesnością, a temu, że się w tym wszystkim odnajdują.

26906425 1813209112319927 537070368 o

Mimo tego, że tytuł (i prawdziwa historia) sugerują inaczej, romantyczne napięcie nie opiera się tu na trójkącie William – Elizabeth – Olive, a na związku kobiet profesora. Początkowo Elizabeth próbuje oprzeć się uczuciu do Olive, ale na dłuższą metę nie potrafi oszukać ani siebie, ani widza. Chemia ulatująca z ekranu podczas ich wspólnych scen jest o wiele silniejsza niż ta, między nimi, a ich męskim partnerem. Dużo w tym zasługi Belli Heathcote i Rebecci Hall. Zaskakująco to one są najmocniejszym aktorskim elementem filmu.

Druga połowa produkcji napotyka wielki problem natury scenariuszowej. Mimo tego, że widz ciągle eksploruje wątek miłosny nie dostrzega w nim ani cienia zmiany. Fakt, w tle widać przebiegające dzieci, ale oprócz tego, że nic nie wnoszą do dynamiki związku. Szkoda, że reżyserka wolała skupiać się na problemach natury emocjonalnej, zamiast choć trochę wgłębić się w moralność panującą w domu Marstonów. Niestety, w tej części filmu odsłania się jej największy przywar – produkcja nie powstała po to, by pokazać historię powstania Wonder Women. Tę widz może poznać w ułamku kilku sekund. Dzięki przewrotnej narracji reżyserka naprowadziła nas na trop, jakoby powieść graficzna miała w przyszłości przynieść głównemu bohaterowi kłopoty. Niestety te, zapowiadane od pierwszych ujęć produkcji, znajdują swoje ujście zbyt szybko i na dobrą sprawę nie wprowadzają niczego do fabuły.

26937727 1813208992319939 313792648 o

Każdy fan trykociarza będzie zadowolony z oprawy wizualnej produkcji. Film wypełniony jest smaczkami przeznaczonymi dla oczu pożeraczy komiksów. Zdjęcia prezentują się poprawnie, choć miewają przebłyski geniuszu. Dawno nie widziałam tak udanej zabawy światłem! Niestety, w kwestii realizacyjnej produkcja również boryka się z małym problemem – bohaterowie się nie starzeją. Nie jest to wina nieudolnej pracy makijażystów (bo widać, że nawet nie próbowały dodać bohaterom lat), a braku pomyślunku reżyserki.

Szykując się na seans Professor Marston and The Wonder Women nie spodziewajcie biograficznego scenariusza rodem z Amadeusza i scen miłosnych godnych Ozona. To swobodna interpretacja zdarzeń, które skłoniły Morstona do stworzenia najpopularniejszej superbohaterki znanej z kart komiksów DC. Kino feministyczne i swoista pieśń pochwalna reżyserki ku miłości nie znalazła w moim sercu specjalnego miejsca, ale nie zgadzam się z tym, że nie zasłużyła na pokazy w naszym rodzimym kraju.

Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe

Stały współpracownik

Nastolatka wychowana przez Hollywood. Uwielbia szeroko pojętą popkulturę i sztukę. Jeżeli spotkalibyście się na ulicy pewnie gloryfikowałaby Nintendo i gry ekskluzywne Playstation, a jakbyś poprosił ją o polecenie filmu to zasugerowałaby seans "The Florida Project". Wierny żołnierz batalionu Archie Comics.

Więcej informacji o

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Trafne spostrzeżenia, choć osobiście film oceniam znacznie lepiej. Rebecca Hall to jego najjaśniejszy punkt. Doceniam też, że nie próbowano na siłę uczynić filmu kontrowersyjnym. Nie epatowano chociażby seksem jak w “Wilku z Wall Street”. Historia broni się sama, a w zaproponowane skali daję 10 więcej punktów.

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?