Najnowszy film milczącego od dziewięciu lat Emira Kusturicy w końcu dotarł na polskie kinowe ekrany. Na całe szczęście, krążące po kuluarach plotki o śmierci twórcy okazały się nieprawdziwe, a te o twórczej śmierci jeszcze bardziej nietrafione – Na mlecznej drodze okazał się być długo wyczekiwanym powrotem do formy Serba i najlepszym nakręconym przez niego filmem XXI wieku.
Na mlecznej drodze jest niejako syntezą najczęściej eksplorowanych motywów przez wschodniego twórcę. W wyjątkowych kusturicowskich światach, przepełnionych po brzegi zderzającą się nieustannie technologią i tradycją, rozgrywać się będzie historia trójkątu miłosnego, w którym to dylemat nie dotyczy zwielokrotnionych “kocham”, a jedynie rzeczywistego strachu przed jednookim generałem, drużyną komandosów, a w końcu także konfrontacją z samym sobą. Osobliwi bohaterowie dają sobie wzajemne przyzwolenie na absurdalne nawyki, a na hucznym weselu przesiąknięte nienawiścią kłótnie podporządkowują się tanecznej skocznej konwencji imprezy. Reżyser, zderzając dwa kompletnie niewspółgrające ze sobą porządki, buduje komizm odświeżający, a przy tym bardzo konsekwentny. „Autorskość” anegdot Kusturicy wyczuwa się na kilometr i już po pierwszym szoku absolutnie się w nie wsiąka; każda kolejna natomiast cieszy jak wujowski sprośny kawał rzucony znad cygara przy rodzinnym stole. W Na mlecznej drodze intelektualne dysputy prowadzi się, dojąc krowy, a ugruntowane w kulturze symbole zbija się z absurdalnymi obrazkami wyciągniętymi wprost z wyobraźni nastoletniego sadysty z zapędem komediowym. I, co najlepsze, towarzyszący całej opowieści ton wcale nie ograbia filmu z nostalgicznej, emocjonalnej wymowy dzieła. Gdzieś pomiędzy wybuchającymi na minach owcami i płonącymi kaczkami jest w końcu miejsce na najczystszą z miłości, która – zestawiona z pogrążonym w komicznym rozkładzie światem – okazuje się jeszcze wznioślejsza. Do tego stopnia, że choć pozornie wszystko sprzyja jedynie klęsce naszych bohaterów, w pewnym momencie siły wyższe wyciągają do nich pomocną dłoń.
Kusturica z pogrążonej w wojnie Jugosławii postanowił stworzyć miejsce idealne na przebieg swojej autorskiej baśni. I może rycerz nie jeździ na białym koniu, tylko na rozwożącym mleko ośle, a przerażający smok materializuje się pod postacią kałasznikowów i wojskowych helikopterów, to jednak moralizatorska nuta pozostaje na swoim miejscu, a oczekiwany triumf miłości w końcu następuje, chociaż znacznie inaczej, niż można by podejrzewać. Złożony z nieoczekiwanych wyborów, z których każdy po krótkiej refleksji wydaje się tam pasować idealnie, jako całość stanowi nie tylko wartą uwagi tradycyjną baśń opowiedzianą w niecodzienny sposób, ale także niezwykle błyskotliwą komedię. Komedię, w której koszmarne efekty specjalnie jedynie pogłębiają kinowe doświadczenie, większość scen pozostawia po sobie możliwość samodzielnego swobodnego odczytania, a Monica Bellucci jest najwspanialszą księżniczką zamkniętą w wieży, jaką tylko widziały bośniackie ubogie wsie! I choć Na mlecznej drodze to wciąż nie jest film pokroju poprzednich genialnych produkcji Kusturicy, to jest na pewno długo wyczekiwanym trafieniem na odpowiednią drogę.