Film jest to seria następujących po sobie obrazów z dźwiękiem lub bez dźwięku, wyrażających określone treści, utrwalonych na nośniku wywołującym wrażenie ruchu lub utwór artystyczny wykorzystujący tę technikę. Domyślacie się pewnie, że powyższy tekst nie pochodzi ode mnie. Pierwszą czynnością, którą wykonałem, zabierając się za ten tekst, było wzięcie z półki Słownika Języka Obcego PWNu i sprawdzenie w nim definicji filmu. Szukałem w niej punktu zaczepienia, czegoś, co sprawi, że z czystym sumieniem będę mógł w dalszej części nie używać tego słowa. No i rzeczywiście, twór, który omawiam, jest serią następujących po sobie obrazów z dźwiękiem lub bez. Cała reszta się już jednak nie zgadza.
Zobacz również: Najlepszy – recenzja filmu Łukasza Palkowskiego
Głównym bohaterem jest tutaj niejaki Dziki. Dziki ma brata, jest bramkarzem w klubie i czymś tam podpadł serbskiej mafii. Równie mocno co jego brat Igor. Tyle odczytałem z ponad półtoragodzinnego bełkotu, który widać na ekranie. Grający głównego bohatera Karol Bernacki cały czas chodzi z ponurą miną, bluźni pod nosem, a wyraz jego twarzy wygląda, jakby właśnie odkrył nowy narkotyk, którego efektem jest połączenie depresji ze złością. Wszystkie wydarzenia nie odciskują na nim jakiegokolwiek piętna, nie mają żadnej puenty, nic.
Oprócz oczywistych braków scenariuszowych równie mocno rażą te techniczne. Mówiłem o bełkocie, jakim jest coś, co w założeniu miało być fabułą, podobnego określenia można użyć w określeniu do dźwięku. Czasami zwyczajnie nie słychać co mówią bohaterowie, a gdy już nam się uda, słyszymy słowny wyścig, kto zmieści więcej bluzgów w jednym zdaniu. Naprawdę, procentowa ilość wulgaryzmów w scenariuszu jest mniej więcej taka, jak posiadanie piłki Barcelony w meczach hiszpańskiej ligi. O tym, ile wnoszą już chyba naprawdę nie muszę wspominać. Obraz idzie w parze z dźwiękiem. Przez jakieś 90% projekcji widzimy bowiem tylko nieznośne zbliżenia z wyostrzonym wyłącznie pierwszym planem. Pod koniec już nie tylko mój mózg, ale i oczy błagały o napisy końcowe.
Zobacz również: Totem – film gangsterski z Popkiem i Sobotą. Jest zwiastun!
Dokładnie wiadomo jednak, co tutaj ściągnie ludzi na sale kinowe. Pewni dwaj panowie grający w tym produkcie i promujący go kawałkiem i własnymi twarzami. Popek jest tutaj marginesem, pojawia się raz, na kilka sekund i nie zdąży powiedzieć słowa, jednak Sobota gra już jedną z głównych ról. Jest bowiem bratem Dzikiego. Widać, że Michał się stara, jednak zwyczajnie robi to za bardzo, bo każdą kwestię, nieważne, w jakim akurat jest stanie, zbyt mocno artykułuje. Pół biedy kiedy chce przemówić bratu do rozumu, jednak z zakrwawioną twarzą jest już gorzej. Reszta aktorów to twarze, które raczej kariery nie zrobią, a produkcja nie posiada ani jednego większego nazwiska, znanego choćby z jakiejś opery mydlanej. Nie bez przyczyny.
Chyba się więc udało. Przez cały ten tekst nie użyłem słowa film w odniesieniu do Totemu. Wszystko dlatego że to dzieło zwyczajnie na to nie zasługuje. Czasami zastanawiam się, jak wygląda plan zdjęciowy tak fatalnych produkcji, bo naprawdę wszystko musi być tu wolną amerykanką. W efekcie wygląda to tak, jakby film chciał nakręcić reżyser, który nie umie reżyserować, obsadzając go aktorami, którzy nie umieją grać oraz operatorem, który nie umię kręcić. A jeśli tak nie było, to twórcy zwyczajnie chcą zafundować widzom na sali kinowej cierpienie. I jeszcze chcieli, żeby Ci im za to zapłacili. Wyjątkowo niesmaczne.
ilustracja wprowadzenia i plakat: Kino Świat