Cicha noc – recenzja polskiej wigilii na kinowym ekranie

Mówiąc o Cichej nocy, bardzo trudno jest uniknąć porównania do rumuńskiej Sieranevady. Oba filmy starają się ukazać znajome konflikty wybuchające w najmniej odpowiednim momencie przy rodzinnym stole, ale, jak się okazuje, są to obrazy różniące się od siebie diametralnie. I choć o różnicach między nimi nie ma sensu mówić, to jedna chyba boli najbardzej. W odróżnieniu od dzieła rumuńskiej nowej fali, bohaterowie Cichej nocy są całkowicie antypatyczni i budowani na oczywistych, krzywdzących stereotypach polskości.

 

Piotr Domalewski w swoim pełnometrażowym debiucie starał się opowiedzieć uniwersalną świąteczną historię. Jest to jednak opowieść, w której bożonarodzeniowa magia zostaje zastąpiona powszechnym fałszem rodzinnych spędów ubranym w tradycjonalistyczny kubraczek. Pod mnogimi hasłami gloryfikującymi siłę rodziny kryje się rozgoryczenie przeszłością i nigdy niezabliźnione rany. Dlatego choć ukradzione z lasu drzewko stoi już przybrane obok kominka, a w telewizyjnej jedynce Maryla Rodowicz śpiewa Przybieżeli do Betlejem, w całym zgromadzeniu czuć nie tyle fałsz, co widoczny brak nadziei – bohaterowie bez żadnych złudzeń myślą o przyszłości więzi rodzinnych, łamiąc się opłatkiem bogatym jedynie w wartość symboliczną. Najbardziej nadziei pozbawiony jest filmowy protagonista Adam, grany tu przez Dawida Ogrodnika. Z emigracji przybywa jedynie dla osiągnięcia własnych egoistycznych celów, usilnie odcinając się od rodziny na skraju patologii. Rodziny, skądinąd, zupełnie niewyeksponowanej przez reżysera, a szkoda, bo każda osoba wydaje się być ekscentrykiem dużo ciekawszym niż nasz główny bohater.

Cicha-noc_1.jpgSzybko okazuje się jednak, że pomimo tak ciekawego tła, reżyser nie ma pomysłu, o czym do końca chce opowiedzieć. Zainspirowany Smarzowskim klei tutaj jakiś społeczny portret, chwaląc się nawet w pewnym momencie: Nikt tego nie będzie oglądać, bo wszyscy mamy tak samo w domu. I chyba w tych właśnie usilnych próbach opowiedzenia historii uniwersalnej gubi się debiutujący Domalewski. W swoim filmie hiperbolizuje powszechne rodzinne brudy, doprowadzając je na skraj śmieszności i upycha mnogimi wątkami swój film tak bardzo, że widocznie traci on na wiarygodności. Niestety, twórca całkowicie unika podsumowania czy wypowiedzenia się o narodowej patologii, zostając jedynie przy niesatysfakcjonującym: też tak mam, wypowiedzianym w myślach widzów, z czego nie wynika nic poza bezrefleksyjnym uśmiechem, bo przecież Domalewski o niczym nowym nam nie mówi. Dodatkowo bolesne jest eskalowanie narodowych kompleksów i utwierdzanie nas jedynie mocniej w dewiacyjnych stereotypach polskości. W Cichej nocy twórcy zapewniają nam szaleńczy kulig przez wszystkie narodowe wypaczenia: narkomania nieletnich, przemoc domowa, wstydliwa bieda czy przyzwolenie na kradzieże. Bohaterowie Cichej nocy notorycznie klną, nie potrafią się ze sobą porozumieć, a religia jest dla nim tradycjonalistycznym złem koniecznym. Są rasistami, seksistami, alkoholikami. Polska Domalewskiego to nie jest moja Polska. To Polska wujka z Chicago, który po dwudziestu latach emigracji postanowił nakręcić brutalną satyrę na polskie społeczeństwo.

2000x1335_owtjb3.jpg

Cała filmowa intryga też nie zostaje dobrze przeprowadzona. Pojawiające się podczas oglądania elementy są nazbyt oczywiste, by powiedzieć że pełnią funkcji Czechowowskich strzelb – to elementy charakterystyczne, o których co chwilę wspominają bohaterowie, żeby tylko widz nie zapomniał o ich istotnej dla późniejszego finału funkcji. Są jak twisty fabularne, o których wspomina się co 5 minut, żeby na pewno każdy był na nie gotowy. Dość powiedzieć, że prominentny wątek antymiłosny tego filmu zostaje obudowany ponad 10 scenami odrzucania połączeń od partnerki. Inspiracje też nie wydają się w Cichej nocy nazbyt błyskotliwie dobrane. Obok przywołanej już do tej pory Sieranevady i obowiązkowych filmów Smarzowskiego pojawia się także przemielony już milion razy wizualny cytat z Ofiarowania Tarkowskiego, a warstwa techniczna filmu została rozbudowana o ujęcia z ręcznej kamery rodem z Ostatniej rodziny. Szkoda, że wszystkie te zabiegi finalnie nie pełnią żadnej roli w filmie i okazują się być tylko efekciarskim dodatkiem do cierpiętniczych świąt wigilijnych. Bo w tak przenikliwej atmosferze bożonarodzeniowych świąt z rewelacyjnymi kreacjami aktorskimi przy stole aż wstyd znaleźć pod choinką jedynie rozczarowanie. A Cichą noc pijany wujek zaintonował za głośno, co najmniej o trzy tony. 

Ilustracja wprowadzenia: Robert Jaworski Studio Munka SFP

Prędzej filmowy zapaleniec niż wysmakowany kinoman, który podobną miłością darzy najnowsze produkcje Marvela i kino Wima Wendersa. W przyszłym wcieleniu chciałby być Dzikim Stworem z filmów Spike'a Jonze'a. Tymczasem jest jednak zgarbionym i troszkę nadętym nastolatkiem.

Więcej informacji o
,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?