Kiedy jakiś czas temu Pixar zdradzał swoje plany wydawnicze na najbliższe lata, niektórzy fani mogli czuć się trochę zaniepokojeni. Studio, które zawsze wygrywało oryginalnymi pomysłami, chciało bowiem przez parę lat kręcić praktycznie tylko sequele. Nowe przygody Nemo i Dory, nowe Auta, nowi Iniemamocni, następne Toy Story. Gdzieś pomiędzy tymi markami widniało jednak tajemnicze, niewiele mówiące logo Coco, będące płomykiem nadziei. Dodatkowo podsycał ją fakt, iż za ten film odpowiadać miał Lee Unkrich, czyli reżyser najlepszego w portfolio studia Toy Story 3 (i przy okazji pięknego wyjątku, jeśli chodzi o tworzone przez studio sequele). Teraz gdy Coco wejdzie do kin, płomyk ten zamieni się w ogień olimpijski. Nadchodzi bowiem kolejna znakomita animacja, która da wiele wzruszeń i nauki widzom w każdym wieku.
Zobacz również: TOP 50 – Najlepsze bajki i animacje dla dzieci
Día de Muertos, piękne meksykańskie Święto Zmarłych (jeśli już mamy brać tego typu tradycję z zachodu, to może lepiej to, niż tandetne Halloween) nadchodzi. Rodzina Rivera, rządzona twardą ręką babci, szykuje się do obchodów. Stroi ołtarzyk swoich zmarłych przodków, oddaje im dary, tak aby tego jednego dnia mogli wrócić do rodzinnego domu i je zabrać. Trochę obok stoi Miguel, któremu rodzinna tradycja nienawiści do muzyki nieco blokuje marzenia. I tutaj myślę że można już zakończyć przedstawianie tej fabuły, bo jej dalsze tory do pewnego momentu można przewidzieć. Historia nie jest może aż tak bardzo oryginalna, ale ma mnóstwo innych atutów. Nie jest jednak również kopią Księgi życia, bo niektórzy lubili wobec filmu Pixara wysuwać takie zarzuty. Dotyka podobnej tematyki, jednak robi to w sposób zgoła inny.
Animacja nie ma problemu z podejmowaniem trudnych tematów. Jeśli historia dzieje się pół na pół w świecie żywych i umarłych, nie jest o to trudno, jednak sprawy poruszane podczas zagłębiania się w historię rodziny Rivera mają swój ciężar. Dużo jest tu śmierci, zdrady, zawiedzonych nadziei. Kilka scen jest już prawie na tym samym emocjonalnym poziomie, co pamiętna opowieść o Ellie i Carlu z Odlotu i zakończenie Toy Story 3. Na seans warto zabrać pełną paczkę chusteczek, bo bardziej wrażliwym widzom łezka w oku zakręci się nie raz. I nie jest to tylko moje subiektywne uczucie. Oczywiście optymistyczny wydźwięk i motyw dążenia do spełnienia swoich marzeń też znajduje tu swoje miejsce.
Zobacz również: Pikachu przemówił ludzkim głosem! Widzowie nowego filmu Pokemon w szoku!
W przygodzie Miguelowi towarzyszy wiele fantastycznie wykreowanych i uroczych postaci. Ma swojego czworonoga Dantego, w podróży pomaga mu poznany w zaświatach Hector (świetny w polskiej wersji Maciej Stuhr), który chce się ocalić od zapomnienia, a jego celem jest spotkanie muzycznego idola swojego i całego Meksyku, Ernesto De La Cruza. Według wierzeń Meksykanów bowiem brak zdjęcia na ołtarzyku u swych bliskich oraz fakt, że nikt już o zmarłym nie pamięta prowadzi do zniknięcia takiego osobnika także z zaświatów. To także w świecie martwych daje napotykanym tam postaciom cel w drugim życiu. I Pixar znakomicie wykorzystuje te wierzenia w budowaniu historii. Nie mamy tu ani momentu nudy, a film przez cały czas intryguje.
W kosztującej setki milionów dolarów wysokobudżetowej animacji naprawdę trudno już jest zaskoczyć czymkolwiek widza w kwestiach wizualnych. Widzieliśmy już wiele, większość bajek wygląda świetnie, problem z wyróżnieniem się jest duży. I miło jest mi stwierdzić, że Coco w tej dziedzinie również daje radę. Świat przedstawiony, szczególnie ten, który zamieszkują ludzie, którzy wyzionęli już ducha, wygląda obłędnie. Jest bardzo kolorowy, szczegółowy i zachwycający. Nie przypominam sobie chyba żadnej równie pięknej animacji w ostatnich latach, a jeśli takowe były, to wyróżniały się raczej zaprezentowaniem innej metody (jak np. Kubo i dwie struny).
Pixar znowu stanął więc na wysokości zadania. Dostaliśmy przepiękną, wzruszającą i pouczającą animację, która zostaje w pamięci widzów w każdym wieku na długo po seansie. Jej twórcy już powoli mogą zacząć pisać swoje przemówienie na galę wręczenia Oscarów. W wysokobudżetowej animacji trudno bowiem znaleźć w tym roku drugą, której poziom można by w ogóle porównywać z filmem Lee Unkricha. Te mniejsze natomiast raczej takich nagród nie dostają. Nie znaczy to jednak że są od Coco lepsze. Zenon Martyniuk śpiewał kiedyś, że nie dla mnie chłopak z gitarą. Myśle że najlepszą puentą tego tekstu będzie parafraza tego cytatu. Bo ten chłopak z gitarą jest jak najbardziej dla mnie. Przygody Miguela wskakują na podium moich prywatnych filmów tego roku. I niespecjalnie widzę kandydata, który je stamtąd zgoni.