Guillermo del Toro udowodnił już kilka razy, że jego wyobraźnia jest nieprzeciętna, a miłość do kina zawsze była ważną inspiracją. Przy wspaniałym Labiryncie fauna nawet tak wysokobudżetowe produkcje jak Pacific Rim bledną, bo brakuje im tego „czegoś”. Natomiast The Shape of Water to bez wątpienia projekt, w który reżyser włożył całe serce. Można określić go jako mieszankę filmu fantasy, zimnowojennego dreszczowca, staroświeckiego romansu i ukłonu w stronę klasyków kina. Rozgrywający się w Ameryce lat 60. obraz pełen jest nawiązań do musicali, realizowanych w formacie Cinemascope kostiumowych klasyków oraz kina klasy B, z Potworem z Czarnej Laguny na czele. Także telewizja, wkraczająca do mieszkań coraz częściej, jest nieodłącznym tłem wydarzeń.
Zobacz również: mother! – recenzja przedpremierowa filmu Aronofsky’ego z festiwalu w Wenecji
Bohaterka filmu, Elisa Esposito (Sally Hawkins) mieszka w mrocznym, obskurnym pokoju tuż nad salą kinową (nazwa przybytku – Orpheum, popularna w Stanach Zjednoczonych, nawiązująca do grackiego boga – nie jest przypadkowa). Kobieta pracuje na nocną zmianę w tajnym laboratorium wojskowym – gdy mężczyźni kończą swoją szychtę, opracowując najnowsze technologie w zimnowojennym wyścigu zbrojeń, ona wraz z koleżankami – w tym Zeldą (świetna Octavia Spencer) – sprzątają po nich. W ten sposób Elisa przypadkowo nawiązuje kontakt z pewnym wodnym stworzeniem, schwytanym w Amazonii, gdzie czczone jest jak bóg. Ma ono pomóc Amerykanom zrozumień fenomen oddychania pod wodą i na lądzie – będzie to kolejny krok w planowanym podboju kosmosu. Choć stroną naukową zajmuje się wyrozumiały doktor Hoffstetler (Michael Stuhlbarg), to całym procesem zarządza sadystyczny Strickland (Michael Shannon), którego badanie potwora sprowadza się do używania na nim elektrycznego poganiacza do trzody. Elisa przejmie się losem tej dziwnej istoty, ni to człowieka, ni to ryby, zacznie nawiązywać z nim kontakt. Ponieważ kobieta jest niemową, zaczyna porozumiewać się z nim językiem migowym. Ale ich potajemna znajomość może szybko dobiec końca, bo wojskowi przełożeni domagają się od Stricklanda wyników, a kolejnym etapem badań ma być rozpłatanie potwora na kawałki.
Oczywiście można zastanawiać się, dlaczego sprzątaczki wpuszczane są w miejsca, w których odbywają się ściśle tajne badania, albo jak bohaterce udaje się tak długo utrzymać spotkania z wodnym stworem w tajemnicy. To jednak grzechy pomniejsze tej produkcji, bo walory produkcyjne, aktorstwo i muzyka autorstwa Alexandre’a Desplata są wspaniałe. Motyw wody został potraktowany konsekwentnie i z humorem. Film otwiera sekwencja snu, w którym całe mieszkanie Elisy znajduje się pod wodą. Potem bohaterka bierze kąpiel (podczas której się „relaksuje”) i gotuje jajka do pracy. W szatni znajdują się plakaty BHP, a wśród nich jeden przykuwa uwagę – „Nie marnuj wody”. Strickland jest złą postacią nie tylko dlatego, że chce zabić stwora – przede wszystkim nie myje rąk po skorzystaniu z ubikacji. O deszczu, który towarzyszy drugiej części filmu już nie wspomnę. Inny trop The Shape of Water wiedzie do Ameryki lat 60., więc w tle mamy antyrasistowskie protesty, napięcia z kolorowymi pracownikami najniższego szczebla, homoseksualizm jako temat tabu czy wyglądającą niczym z reklamy rodzinę Stricklanda, który zresztą kupi sobie najbardziej amerykański z amerykańskich samochodów – Cadillaca. Oczywiście, cały ten wizerunek podszyty jest wewnętrznym niepokojem i melancholią minionej epoki.
Stylistycznie opowieść o związku Elisy i potwora nawiązuje do baśniowości Pięknej i bestii, ale tutaj przewrotnie to dziewczyna musi uratować uwięzionego księcia. Kobiece postacie są tutaj zresztą mocne, wielowymiarowe i niezwykle silne. Ciekaw jestem, swoją drogą, czy fenomenalna rola Sally Hawkins doceniona zostanie przez jakiekolwiek gremium przyznające nagrody filmowe. W The Shape of Water znajdziemy też elementy kina szpiegowskiego, dreszczowca, tzw. heist movie, także science-fiction i romansu. Del Toro robi z każdego elementu użytek, składa to w sensowną całość, a pikanterii dodają wszelkie seksualne odniesienia, od porannej masturbacji po wytłumaczenie, jak wyglądają narządy rozrodcze morskiego stwora. Najważniejsze jednak, że reżyserowi udało się opowiedzieć historię angażującą emocjonalnie i mocno rezonującą w widzach. To słabsi, wykluczeni i niepozorni biorą sprawy w swoje ręce oraz okazują resztki człowieczeństwa tam, gdzie władanie przejęła autodestrukcyjna siła mocarstw.
Film trafi do polskich kin w styczniu 2018 roku.
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe