Piękny kraj – recenzja melodramatu LGBT

Piękny kraj przewrotnością atakuje już od pierwszych scen, gdy kamera leniwie przesuwa się po zmarzniętych pastwiskach. Mijając kolejne hektary angielskiego stepu nie da się w tym naturalnym pięknie nie wyczuć jednak monotonii i osamotnienia. Przygotujcie się, bo to z pozoru przelotne uczucie będzie nam już towarzyszyło do końca seansu.

MV5BZmNiOTVjOGQtZjQ2Yi00ZTViLTk4ODMtZjNlZmJkYjFjMmYzL2ltYWdlL2ltYWdlXkEyXkFqcGdeQXVyMzgyMDcxMg@@._V1_SX1777_CR001777999_AL_.jpg

Nie sposób nam również nie czuć nieco rezerwy do filmowego protagonisty. Twórcy filmu sprytnie upychają nadmiary koniecznej ekspozycji w jedne z pierwszych scen, więc już po pięciu minutach wiemy z czym mamy do czynienia – wymęczony przez nadmiar obowiązków młody farmer, zmuszony jest pozostać na nudnym ranczu z perspektywą wykonywania tej pracy do końca swojego życia. W kolejnych scenach twórca dokładnie obudowuje ten zestaw o kolejne elementy – a to despotyczny ojciec kaleka, a to przygodny seks z innym mężczyzną, a to wroga zazdrość do starych kolegów, którym udało się opuścić niemającą im nic do zaoferowania wieś. Lee skrzętnie kreśli tu portret pogodzonego ze swoim smutnym losem młodzieńca, którego namiastką radości okazuje się codzienne zalanie w trupa w lokalnym barze. Jego życie ma jednak szanse całkowicie się odmienić, gdy na rodzinne gospodarstwo zawita przystojny Rumun, Gheorgh.

Zobacz również: Na pokuszenie – recenzja najnowszego filmu Sofii Coppoli!

Wyżej przedstawiona mieszanka mogłaby się zakończyć tanio bolesnym, bardzo znajomym gejowskim dramatem. Lee jednak umiejętnie wykorzystuje wykreowanego przez siebie bohatera. Jego odbiegającą od mitologizowanego wzoru mężczyzny orientacją nie posługuje się jako dominującą cechą charakteru, nie biegnie w proste schematy społecznej nietolerancji czy próby akceptacji samego siebie. Tym samym reżyser odcina się od krzywdzącej łatki „kina LGBT” na korzyść opowiedzenia historii bohaterów, a nie ich archetypów. Problemem filmu jest jednak fakt, że uciekając od jednych gatunkowych schematów głęboko zapada w inne. Relacja protagonisty Johnny’ego z Gheorghiem podąża bardzo znajomymi ścieżkami klasycznego melodramatu, zaktualizowanego o kilka mało błyskotliwych rozwiązań. Dość powiedzieć, że największą przemianą okazuje się, rodem chociażby (tak jest!) Hepburn w Śniadaniu u Tiffany’ego, zdolność do kochania i odkrycie głęboko skrywanej wrażliwości pod złowrogą miną wiejskiego twardziela. 

Nie ujmuje to jednak filmowi uroku. Chłodne angielskie równiny świetnie kontrastują z ciepłem narastającego uczucia między dwójką bohaterów, a niezurbanizowane krajobrazy pogłębiają tylko iluzję kojącego osamotnienia. W końcu w kliku kilometrowym oddaleniu od najbliższego budynku łatwiej o uczucie obezwładniającej wolności i stworzenie sobie fikcyjnego obrazu bezpiecznej przystani. Nagle okazuje się, że wykonywane dotąd bez cienia emocji codzienne obowiązki mogą dawać satysfakcję, a małe owieczki są uosobieniem słodyczy, a nie bezrozumnym przeszkadzaczem. I jasne, że jest w tym spora doza naiwności, ale mam wrażenie, że to właśnie ona staje się siłą napędową i głównym atutem Pięknego kraju. I gdy w końcu zderzy się ona z rzeczywistością zimnych stepów, zaboli mocniej niż cokolwiek dotąd zabolało. W końcu miłość słodsza niż pudełko czekoladek to marzenie każdego człowieka. Nawet w kowbojskim kapeluszu i z permanentnym grymasem niezadowolenia. 

Ilustracja wprowadzenia: mat. prasowe

Prędzej filmowy zapaleniec niż wysmakowany kinoman, który podobną miłością darzy najnowsze produkcje Marvela i kino Wima Wendersa. W przyszłym wcieleniu chciałby być Dzikim Stworem z filmów Spike'a Jonze'a. Tymczasem jest jednak zgarbionym i troszkę nadętym nastolatkiem.

Więcej informacji o
,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?