Gru, Dru i Minionki – recenzja filmu, który NIE jest o Minionkach

Nie ma co się oszukiwać, Minionki zdobyły świat. Od Jak ukraść księżyc pojawiają się w pełnometrażowej animacji już po raz czwarty, raz udało im się nawet zdobyć Box Office’owy miliard dolarów, jako jednej z pięciu bajek w całej historii kina. Przede wszystkim jednak prostą metodą zdobyły uwielbienie wśród zarówno wśród małych, jak i dużych. Świetny design, animacja i przede wszystkim tona uroczości sprawiły, że noszą je zarówno dzieci na balonikach, jak i np. dużo starsze kobiety na swoich Iphone’ach. Jednak mamy już czwarty film, a w talii Illumination Studios nie widać nowych asów.  Gdy usłyszeliśmy, że w Polsce będziemy mogli oglądać najnowsze ich dzieło jako Gru, Dru i Minionki pewnie parsknęliśmy śmiechem. Pierwsze przemyślenie, jakie naszło mnie po seansie było takie, że tytuł ten powstał nie bez przyczyny. Z żółtymi stworkami na samym końcu.

Gru i Lucy tworzą udane małżeństwo, realizują się we wspólnej pasji. Jednak jak nietrudno zgadnąć, ta sielanka nie będzie trwać zbyt długo. W pierwszych minutach filmu zostają bowiem posłani do schwytania łotra, czyli pozostającej od kilku ładnych lat na bezrobociu gwiazdy Hollywood lat 80., Balthasara Brata. Wstęp ten od razu rzuca nam dość oczywiste nawiązania do Odlotu czy Strażników Galaktyki. Schwytać naszego antagonisty się nie udaje, co dla bohaterów oznacza pożegnanie się z posadą agentów. Już kilka minut później Gru dowiaduje się o istnieniu drugiego z tytułowych bohaterów, będącego jego bratem bliźniakiem. I dzięki niemu wymyśla sposób, jak zrobić wielki powrót do ratowania świata.

Zobacz również: Gru, Dru i Minionki – poznaj brata bliźniaka Gru w nowym zwiastunie filmu

Ten krótki opis fabuły, jak sami możecie zauważyć, nic nie wspominał o Minionkach. A nie wspominał dlatego, że nie są one jej podczas trwania filmu potrzebne. W tej części sympatyczne żółte stworki są tylko comic reliefem, śpiewającym, tańczącym, uciekającym z więzienia i robiącym inne ciekawe rzeczy, ale w dalszym ciągu comic reliefem. Ich niezbyt rozbudowany wątek toczy się obok głównej fabuły i ma na celu wywołanie salw śmiechu u widzów. I to drugie akurat udaje mu się znakomicie, bo moja sala podczas seansu, gdy Minionki pojawiały się na ekranie, bawiła się świetnie. Trudno mi jest jednak uznać tego typu zabieg scenariuszowy za udany. Szczególnie że dotyczy również zakończenia, gdzie mogło się wydawać, że wreszcie fabuła z Minionków skorzysta. Nie skorzystała.

To samo tyczy się podopiecznych Lucy i Gru. Jedna ma przygodę z adoratorem, druga szuka jednorożca, jednak każdy z tych wątków w żadnym stopniu nie napędza głównego, cały czas budowanego na kontraście między Gru i Dru oraz walce z czarnym charakterem. Przedziwnie się to ogląda, bo ma się wrażenie, że scenarzyści najpierw napisali ten główny wątek, potem dopiero dolepiając do niego poboczne, żeby tylko przedłużyć metraż.

A szkoda o tyle bardziej, że historia Gru, Dru i Balthazara jest naprawdę niezła. Wykreowano dobry czarny charakter, który nie chce być tylko reliktem lat 80. i ma bardzo niekonwencjonalne metody walczenia z tym, stworzono niezłe interakcje pomiędzy dwoma braćmi, dano sobie też radę z humorem. Żarty w filmie, poza małymi wyjątkami stoją na wysokim poziomie. A jeśli czegoś brakuje, zadbają o to Minionki.

Polska wersja językowa daje radę, ze szczególnym wyróżnieniem dla Roberta Górskiego oraz Mikołaja Cieślaka. Nie są to głosy w animacjach osłuchane, dlatego nie ma problemów z przypisywaniem ich do innych postaci, co często zdarza mi się podczas oglądania animacji. Jednak tu też znajdę jeden malutki mankament. Raz podczas seansu pada słowo, które określiłbym jako mocno nacechowane emocjonalnie, żeby nie powiedzieć wulgarne, według mnie nieodpowiednie w bajce dla dzieci.

Minionki wrócą już za trzy lata, w filmie poświęconym głównie im, podobnie jak Minionki z 2015 roku. Dlatego studio ma jeszcze czas, żeby wymyślić na nowo najbardziej znane ze swoich stworków. Na dzisiaj jednak trudno na to liczyć. Gru, Dru i Minionki to film, który uroczymi żółtymi stworkami jest tylko sprzedawany. Fabuła na ich braku ani trochę by nie ucierpiała, a nie sposób nie odnieść wrażenia, że przy nieco innym rozłożeniu akcentów, mogłaby dużo zyskać. W tym roku Illumination Entertainment pokazał się z dużo lepszej strony przy Sing!

Ilustracja wprowadzenia: Universal Pictures

Redaktor prowadzący działu recenzji filmowych

Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina.

Kontakt pod [email protected]

Więcej informacji o
, ,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?