W jednej ze scen Wojny o planetę małp widzimy na murze napis „ape-ocalypse now”, ale na tym skojarzenia z wojennym kinem Francisa Forda Coppoli się nie kończą. Wygolony na zero pułkownik i samozwańczy lider rozpadającej się utopii wypełnionej żołnierzami, jest – podobnie jak Kurtz – człowiekiem zainfekowanym łatwo rozsiewalnym szaleństwem. W trzeciej części tej zrestartowanej serii o inteligentnych małpach dostajemy połączenie postapokalipsy z kinem wojennym. Wyszło danie nad wyraz smaczne, choć można mu zarzucić, że odgrzano je w mikrofalówce.
Mija kilka lat, od kiedy Cezar wszedł w konflikt z innym naczelnym, Kobą, wybierając tym samym przewodnictwo nad zagubionymi małpami. Wciąż pokojowo nastawiony wobec ludzi, choć zgorzkniały i coraz mniej wierzący w dobre zakończenia, w wyniku osobistej tragedii staje po stronie swoich braci nie tylko jako lider, ale również pomału formująca się legenda. Małpy trafiają do obozu pracy, którym kieruje wspomniany Pułkownik. Okazuje się, że u ludzi również dochodzi do rozłamu ideologicznego. Zegar odmierzający nadejście dnia sądu ostatecznego nieubłaganie tyka. Jeśli obie strony nie znajdą strategii na zakończenie konfliktu, wojna może doprowadzić do ostateczności – eksterminacji obu ras.
Zobacz również:Transformers: Ostatni Rycerz – recenzja widowiska, które roztapia mózgi
Pobrzmiewają w tym wszystkim echa Trumpowskiej Ameryki (pytania o powinowactwa rasowe, odgradzanie się murem, a także retoryka oparta na manifestacji siły), ale o wiele ciekawsze jest to, co stało się z trylogią w samym jej obrębie. Seria, podobnie jak zainfekowane wirusem małpy, staje się świadoma swojej siły, inteligentniejsza, a przez co konsekwentna w działaniu. Wojna o planetę małp nie potrzebuje już równomiernie rozłożonych punktów odniesienia, a rozpadający się świat obserwujemy z perspektywy małp. Tkwi w tym pomysł na najrówniejszą trylogię science fiction od czasów Star Wars, bo to powolne zrywanie z człowieczym punktem widzenia pozwala wybrzmieć się pesymistycznej konkluzji – te filmy mówią o końcu znanego nam porządku świata. Wszystko, co widzieliśmy w poprzednich odsłonach doprowadziło do tej krwawej eskalacji konfliktu.
Reżyser i współscenarzysta, Matt Reves, mógł jednak dać homo sapiens nieco inną funkcję niż bycie mięsem armatnim. I to jest największy zarzut wobec filmu, który tanimi zabiegami wskazuje, komu należy kibicować w tym rozdaniu. Być może uczynienie z ludzi papierowych postaci to cena, jaką Reves musiał zapłacić za służebność wobec pomysłu na zamknięcie trylogii, więc Woody Harrelson w roli antagonisty wypada zaledwie poprawnie. Zniuansowanie tej postaci mogłoby wyjść jej na dobre, choć niekoniecznie całemu filmowi, bowiem reżyser dwoi się i troi, abyśmy przez te dwie godziny kibicowali małpiemu plemieniu. To legenda właśnie o nich.
Zobacz również: Volta – recenzja nowego filmu Juliusza Machulskiego
Zresztą jest komu kibicować. Andy Serkis mógłby w końcu dostać Oscara za całokształt swojej pracy jako aktor, który wypożyczając komputerowi plastyczność swojego ciała, tworzy pełnokrwiste, skrzące od emocji charaktery. W jednej ze scen Pułkownik mówi, że oczy małp są prawie jak ludzkie. Otóż nie – one są ludzkie. To, co robi Serkis wraz z drużyną (a szczególnie Karin Konoval, która ową część siebie od początku trwania serii oddaje postaci Maurice) redefiniuje aktorstwo motion capture. Reżyser powiedział ostatnio, że w tworzeniu opowieści interesuje go osobista, intymna perspektywa, obiecując przy tym podobne podejście do postaci z następnego projektu filmowego, czyli Batmana. Serkisowy wódz małp samą postawą ciała oraz zafrasowaną miną tworzy protagonistę, w którego nie tylko da się uwierzyć, ale mimo jego ograniczeń oraz odmienności – budzi nieustanny szacunek.
Wojna o planetę małp jest wyjątkowo wyciszoną rozrywką jak na standardy panujące w science fiction, momentami wręcz opowiada historię za pomocą ciszy, pomruków, ekspresji twarzy, postaw ciała małp. Efekty specjalne dążą do tworzenia ekosystemu zbliżonego do kina postapokaliptycznego zamiast widowiskowej eskalacji wojennej, a muzyka przechodzi od cieplejszych do ponurych, pesymistycznych tonów. To dobrze. Te małpy potrzebowały epilogu właśnie w takim stylu.
Ilustracja wprowadzenia: mat. prasowe