Stéphane Brizé wyborem na temat swojego filmu zaskoczył wielu. Pozornie opowieść o dziewiętnastowiecznej kobiecie, borykającej się ze swoim życiem, niewiele ma wspólnego z realistycznymi, społecznymi produkcjami, którymi zasłynął na świecie. Choćby taka Miara człowieka, nagrodzona podczas festiwalu w Cannes, wydaje się odległa lata świetlne od opartej na powieści Guya de Maupassanta historii. Kiedy jednak przyjrzymy się bliżej, Historia pewnego życia ma w sobie wiele charakterystycznych dla reżysera cech wspólnych z jego innymi filmami.
Kiedy podglądaliśmy Vincenta Lindona starającego się znaleźć pracę, potem stopniowo przechodzącego kolejne upokorzenia, w milczeniu i z niemal kamienną twarzą, mieliśmy wrażenie że cały świat jest przeciwko niemu. Podobnie ma się z Jeanne (Judith Chemla), której dwadzieścia siedem lat przemyka nam przed oczyma przez niespełna dwie godziny. Kobietę poznajemy w latach młodości, kiedy wraca ze szkoły do rodzinnego domu. Jej opiekunowie mają pokaźny majątek złożony z wielu farm gdzieś w północnej Francji. Dobrze sytuowana młoda dama jest pełna nadziei na to, co przyniesie jej przyszłość. Kiedy dość szybko na horyzoncie pojawia się amant – baron Julien de Lamare (Swann Arlaud) zawróci jej w głowie. I choć pochodzi z dobrej, choć gorzej sytuowanej rodziny, rodzice Jeanne mają poważne obawy, co do przyszłości tego związku. Okazują się one nie bezpodstawne.
W dość szybkim montażu, który dynamicznie prowadzi akcję filmu, przechodzimy od romantycznych chwil na łódce, do konsumpcji małżeństwa, które jest pierwszą oznaką rozczarowania na twarzy bohaterki. Brizé ze swoją scenarzystką dokonali fantastycznej roboty, kondensując grubą powieść do tych najważniejszych momentów. Skutkiem tego w Historii pewnego życia prawie nie ma zbędnych ujęć i scen. Każdy kadr został doskonale przemyślany, choć pierwsze trzydzieści minut filmu są niezwykle dezorientujące. Reżyser, zawierzając cierpliwości i inteligencji widza, praktycznie bez żadnych wskazówek, wrzuca go w życie swojej bohaterki. Zdając się na naszą erudycję, a może na umiłowania do rozwikływania łamigłówek, bawi się swoim materiałem. Narracja nie jest linearna, skaczemy w przód i w tył i początkowo trudno jest cokolwiek z tego zrozumieć. Podczas projekcji w Wenecji wiele osób, zmęczonych tymi zabiegami, zwyczajnie opuszczało salę. Nie będę więc owijał w bawełnę, że jest to film łatwy, prosty i przyjemny, bo taki nie jest. Ale gdzieś około godziny z tej wizualnej szarpaniny zaczyna wyłaniać się obraz, w którym dostrzec można coraz więcej elementów. W ten sposób Brizé zrealizował nie tak łatwą i oczywistą sztukę malowania płótna obiektywem kamery – dzieło sztuki powstaje wprost na naszych oczach. A satysfakcja większa, że jesteśmy jego współautorami.
Zobacz również: Porto – recenzja melodramatu osadzonego w malowniczej Portugalii
Największa siła Historii pewnego życia wyłania się jednak nie z technicznych sztuczek, ale z treści i charakterów postaci, o których opowiada film. Dzięki przebiegłemu montażowi, zawiłej linii fabularnej, która jest trochę jak wspomnienia głównej bohaterki, zmieniającym się kostiumom i kolorystyce ujęć (mroczniejszej z biegiem lat), udaje nam się zajrzeć do wnętrza psychiki Jeanne. Kobieta cierpiąca na rozczarowania, ciągle jest zdradzana i oszukiwana przez mężczyzn. Od pierwszego małżonka, który nie tylko kazał siedzieć jej w zimnym domu, a przy okazji zdradzał ze służącą, przez ojca, który również nie był wierny swojej partnerce, po syna – Paula (Finnegan Oldfield), oczko w głowie, który wydoi jej miłość do ostatniego grosza. Judith Chemla zagrała swoją postać idealnie, przy niewielkiej pomocy charakteryzacji umiejętnie pokazując swą bohaterkę na różnych etapach życia. Młoda, ubrana w kolorowe suknie, roześmiana kobieta, stopniowo w zmienia się w osowiałą, opatuloną szarymi łachami starą babę. Ale nawet w momencie, gdy widzowie rozumieją, że nie ma dla niej ratunku, ona ciągle brnie w swoją ułudę: chęć uzyskania choć odrobiny aprobaty, choć iskierki nieskazitelnej miłości ze strony mężczyzn, jest silniejszy niż logiczne myślenie.
Słodko-gorzka opowieść o pewnej kobiecie, wodzonej za nos przez mężczyzn, doprowadzonej na skraj szaleństwa i bankructwa, rezonuje równie mocno w dzisiejszych czasach. Pozbawiając historię wizualnych znaczników XIX wieku, jak kostiumów czy przedmiotów codziennego użytku, otrzymujemy ciągle aktualną przypowieść o rzeczywistości brutalnie stąpającej po idealistycznych marzeniach. Ową aktualność i namacalność wzmaga dodatkowo kamera – rozedrgana, z ręki, w ciasnych kadrach portretująca bohaterów. I gdyby sto pięćdziesiąt lat temu w Normandii Maupassant miał sprzęt, by nakręcić dokument, tak być może wyglądałaby Historia pewnego życia.
Ilustracja wprowadzenia i plakat: materiały prasowe / Aurora Films