Sieranevada – recenzja rumuńskiego dramatu neorealistycznego

Czasem wybieramy się do kina po to, żeby przenieść się w kolorowe, mityczne uniwersa, dalekie w czasie i przestrzeni światy, zobaczyć na własne oczy boginie i bogów Hollywood, walczących na śmierć i życie o przetrwanie swoje i całej ludzkości. Rzadko kiedy decydujemy się wydać pieniądze na bilet, który gwarantuje wejście do naszych sąsiadów na klatce albo za płotem, którzy właśnie urządzają w domu stypę. Kogo obchodzą cudze problemy? No, chyba, że pokazane są przez czołowego przedstawiciela rumuńskiej nowej fali. Wtedy wścibstwo włącza mi się na całego.

Sieranevada to film, który na pierwszy rzut oka trudno sprzedać. Jasne, pokazany był w Cannes w konkursie głównym w ubiegłym roku. Na rottentomatoes średnia ocen krytyków to 94%. Ale cóż z tego, skoro jest to trzygodzinny dramat, w którym postacie gadają, gadają i gadają. Mimo wszystko – warto zaryzykować i wybrać się właśnie na ten seans ze wszystkich piątkowych premier.

sieranevada 02

Cristi Puiu, autor świetnej Śmierci pana Lazarescu, zbliża nas do szarej rzeczywistości swojego kraju na wyciągnięcie ręki. Surowy styl filmu, ujawniający się w długich ujęciach, naturalnym oświetleniu i wnętrzach oraz braku muzyki ilustracyjnej, przenosi nas do centrum zdarzeń. Oglądamy rodzinne spotkanie gdzieś w Bukareszcie, uroczystość żałobną czterdzieści dni po pogrzebie nestora rodu. Co dzieje się, kiedy wielopokoleniowa rodzina wrzucona zostaje do ciasnej, niemalże klaustrofobicznej przestrzeni, a wszyscy domownicy są głodni? Stare żale i pretensje wypływają w rozmowach, przeszłość, rodzina, sytuacja polityczna wałkowane są bez końca. Zamach terrorystyczny w Paryżu na redakcję „Charlie Hebdo”, który dopiero co miał miejsce, czy prezentowanie teorii spiskowych dotyczących zamachów na World Trade Centre będą tak samo ważne, jak padające z ust domowników jadowite oskarżenia, cyniczne uwagi i kłamstwa. Lary (Mimi Brănescu), najstarszy z synów zmarłego, ma być naturalnym spadkobiercą i nową głową rodziny. Piętrzące się problemy każą mu zrewidować swoją sytuację.

sieranevada 03

Jeżeli byliście kiedyś na rodzinnej imprezie, na której wszystko idzie nie tak, jak powinno, oglądanie tego filmu może być dziwnym deja vu. Spóźniający się ksiądz, problemy z garniturem – prezentem od zmarłego, nieoczekiwani członkowie rodziny pukający do drzwi i ten wiecznie odkładany obiad. Sytuacja stopniowo zmienia się ze złej na gorszą. Co chwila mamy wrażenie, że zaraz dojdzie do rękoczynów. Przemyślanie skonstruowany scenariusz, nie stroniący od humoru słownego, organicznie prowadzi nas do nieoczywistej konkluzji. Kluczem do Sieranevada są dwie sceny, które rozgrywają się poza klaustrofobiczną scenerią postkomunistycznego mieszkania. W pierwszej, otwierającej film, Lary z żoną i córką przyjeżdżają samochodem pod blok i usiłują znaleźć miejsce na zatłoczonym parkingu. Druga, pod koniec projekcji będzie bliźniaczo podobna. Warto na nią czekać i nie będę więcej zdradzał.

Zobacz również: Recenzja Song to song – nowego filmu Terrence’a Malicka

Niespokojny, rozedrgany film, jest świetny od strony realizatorskiej. Kamera statycznie przez większość czasu obserwuje postacie na ekranie, podglądając jedną rozmowę, by za chwilę wskoczyć w inną. Pozornie chaotyczny początek wymaga dużej cierpliwości, by widz mógł „zaskoczyć” i zaczął pochłaniać opowiadaną historię. Żadna z postaci nie jest do końca przedstawiona, relacje między nimi stopniowo wyłaniają się z dialogów. Ale nic nie jest powiedziane przypadkiem, wszystko zaczyna składać się w jedną całość. Po chwili jesteśmy częścią opowiadanej historii i emocje wewnątrz mieszkania zaczynają się udzielać także nam. Jest nam duszno, ciasno i zaczyna nam burczeć w brzuchu. Przy dużej ilości napięcia nie brakuje tu humoru i ironii. Puiu rysuje intymny obraz rodziny, nie tak różnej od naszej, na tle lokalnym (kolorytu swojego kraju) i globalnym (polityczne tło podano nieprzypadkowo). Podejrzliwość, zdrada i brak zaufania na zawsze pozostawią relacje pomiędzy domownikami pęknięte na zawsze. Pewnie, można to powiedzieć zupełnie inaczej. Ale na tym polega magia kina – czasem jest ono takim zagmatwanym, filozoficznym dyskursem.

Długość trwania Sieranevada będzie największą przeszkodą w obcowaniu z tą produkcją. Dużo motywów wplecionych w historię, w którym żaden nie przejmuje nadrzędnej roli, nie ułatwiają śledzenia narracji. Skupienie i odrobina cierpliwości mogą jednak zaowocować wspaniałą, kinową ucztą.

Ilustracja wprowadzenia i plakat: materiały prasowe / Gutek Film

Redaktor

Dziennikarz filmowy i kulturalny, miłośnik kina i festiwali filmowych, obecnie mieszka w Londynie. Autor bloga "Film jak sen".

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?