The Circle. Krąg – recenzja najnowszego filmu z Emmą Watson!

Podczas gdy Daniel Radcliffe odstawia w kinie barwne kreacje – walczy o syna z duchem, rosną mu rogi, tworzy GTA, goli się na łyso i infiltruje neonazistów czy puszcza bąki jako trup, tak post-potterowska kariera odtwórczyni Hermiony Granger prezentuje się zgoła inaczej. Emma Watson wciąż i bez końca gra podobne do siebie intelektualistki napędzane wiarą w ideały oraz przepełnione poczuciem zbawiania świata. Jej epizod z To już jest koniec w pewnym sensie najlepiej oddaje charakter tych postaci, które mimo że są silne, to same sobie szkodzą, zbyt poważnie traktując niektóre rzeczy. Do tego później Watson miała czelność pouczać Russella Crowe’a. Zresztą nawet jako księżniczka Disneya krzewiła wianuszek oświaty i zmuszała swojego faceta do czytania książek. Taka fajna dziewczyna, a tak bardzo brakuje luzu. No i ta postawa przeszła na kolejny film z jej udziałem – The Circle. Krąg.

Najnowsza produkcja reżysera Cudowne tu i teraz opowiada o google-podobnej korporacji, która unifikuje internet i tworzy jeden wielki serwis od wszystkiego, z czasem zaczynając wchodzić z butami coraz bardziej w świat rzeczywisty. W imię zbawienia świata tworzą cudowne kamery, które wszystko nagrywają i jak można obejrzeć w zwiastunie, dążą do tego, aby jakiekolwiek informacje ich użytkowników (czyt. całej ludzkości) były jawne i ogólnodostępne. Nie wiem, czy używam teraz dostatecznie ładnego słowa, ale infantylność fabuły aż bije po klejnotach. Na samym początku zostaje przedstawiony koncept inwigilacji, który przez całą resztę seansu będzie po prostu rozbudowywany do większego stopnia. Niebezpieczeństwa z nim związane są widoczne na pierwszy rzut oka, a mimo to bohaterowie łykają propagandową nowomowę niczym młode pelikany. Tak ciemnej masy w kinie dawno nie było.

Krąg ma taki problem, że stoi sobie pośrodku wszystkiego. Teoretycznie dzieje się w XXI wieku, lecz zaprezentowana technologia oraz ilość łamanych przepisów prawnych temu przeczą. Nie jest to również bezpośrednia satyra niczym chociażby Brazil, tylko stosunkowo poważne studium pewnej idei. Twórcy chcieli, żeby wypadło realistycznie, a jednocześnie odlecieli totalnie, chociażby w kwestii używania dronów, czy nagrywania smartfonami. Przesadę zastosowano raczej przypadkiem, a nieumiejętnych wyolbrzymień dokonano na znanej nam rzeczywistości, co powoduje klasyczny dysonans poznawczy i problemy z zaangażowaniem się w samą historię…

…Której zresztą w The Circle. Krąg praktycznie nie ma. To po prostu przedstawienie kilku pomysłów, jak może się zwiększyć stopień inwigilacji i przełomowe odkrycie, że postęp niesie ze sobą też zagrożenia. Za przysłowiowy papierek lakmusowy służy bohaterka grana przez Emmę Watson. Jako młody narybek w tytułowej korporacji, szybko przechodzi przez różne stopnie wtajemniczenia, poznając ciemne sekrety związane z utratą prywatności, których można się domyślić i bez oglądania filmu. Do obrazu nie dodano swoistej gatunkowej podniety, może lekko kiczowatego dreszczyku i trzymających w napięciu scen, które by pokazywały inne działania Watson, niż tylko rozważania na temat kolejnych metod ingerowania w życie codzienne szarego obywatela. Łącząc to ze wspomnianym już przekazem ambitnym niczym u Coelho. Nie ma sensu rozważać, czy całkowita likwidacja prywatności jest dobra, bo chyba najbardziej skrajny liberał zgodzi się, że to błędny krok. 

Błędy popełniane są zresztą nie tylko przy kreacji świata, ale też prowadzeniu narracji. Szybko przedstawiony John Boyega finalnie nie wpływa za bardzo na bohaterkę Watson i jego obecność nic w fabula nie zmienia. Czarnych charakterów, czyli Toma Hanksa i Patona Oswalta, nie nakreślono prywatnie jako ludzi, nie dano im osobistej motywacji, a jedynie ograniczono do najprymitywniejszej roli fałszywie przyjaznych prezesów, co czają się tuż za kulisami i szepczą do ucha złowieszcze instrukcje, diabły malowane. Jednak wisienkę na torcie stanowi oczywiście panna Watson, która pocina przez większość filmu z tą samą miną kundelka porzuconego przy drodze i ogólnie ładnie się na nią patrzy, ale nijak nie zmienia to, że ma do tworzonej postaci mniej dystansu niż polscy chłopacy z dzielnicy. 

Przy okazji horrorów o duchach z telefonów komórkowych pisałem, że filmowcy nie ogarniają najlepiej nowoczesnych technologii. The Circle. Krąg tylko to potwierdza. W realistyczną estetykę wepchnięto na poważnie takie bzdury, że w to nie da się uwierzyć. Całość nabiera przez to niezamierzonego humorystycznego aspektu i przynajmniej podczas oglądania parę razy się człowiek uśmieje. Do tego wielu z was pewnie też kocha Emmę, dlatego nie sposób się gniewać na dziewczynę, gdy po raz kolejny próbuje zmieniać świat na lepsze. Szkoda, że nie gra w lepszych filmach, ale ostatecznie i tę korpo-propagandę da się obejrzeć bez większych zgrzytów. Może i to bezsensowne, ale za to słodkie i hipsterskie.

Zobacz również: Ideologiczne podchody Disneya, czyli dlaczego Bella to zła kobieta była?

Dziennikarz

Miłośnik prawdziwego kina, a nie tych artystycznych bzdur.
Jeśli masz ciekawy temat do opisania, pisz tutaj - [email protected]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?