Francuski reżyser Bruno Dumont zajmował się już tematami na wskroś poważnymi (Poza Szatanem), biografiami (Camille Claudel, 1915), komediami (Mały Quinquin), a w tym roku w Cannes premierę będzie miał… musical o dzieciństwie Joanny D’Arc. Martwe wody to powrót twórcy do korzeni i jest prawdziwą paradą dziwactw.
Dziejąca się na początku XX wieku na północy Francji akcja jest mieszanką romansu, filmu detektywistycznego i kanibalistycznego horroru, z motywami kazirodztwa i surrealizmu. Tylko od tego połączenia zaczyna kręcić się w głowie. Stylistycznie obraz wygląda na połączenie Delicatessen i Niezwykłych przygód Adeli Blanc-Sec, z logiką i choreografią wyciągniętą ze skeczów Monty Pythona. Dumont wydaje się nie mieć umiaru, każe swoim aktorom szarżować, chodzić pokracznie i mówić z dziwnymi akcentami. Poza – momentami – dobrą zabawą, nie wiadomo o co chodzi. Martwe wody to przede wszystkim komedia. Dość nietuzinkowa, czarna, przerysowana, ale nastawiona na zaskoczenie odbiorcy. Na ile uda nam się być rozśmieszonym, wynika głównie z dobrej woli widza.
Zobacz również: U pana Marsa bez zmian – recenzja belgijsko-francuskiej czarnej komedii
Początek wydaje się być obiecujący – jest ostra, społeczna satyra na arystokratów z północy, przyjeżdżających by podziwiać piękne widoczki Normandii, zderzona z surowymi warunkami życia zbieraczy małż i rybaków. W powtarzanych do znudzenia scenach oglądamy nastolatka o ogromnych uszach Ma Loute’a, który razem ze ojcem dorabia przenosząc egzaltowanych turystów przez mokradła na plecach. Kolorytu dodaje fakt, że w tym urokliwym zakątku znikają turyści. Nie tak długo później zobaczymy, jak biedna, lokalna rodzina zajada się ludzkim mięsem. Policja wszczyna śledztwo, które niezdarnie prowadzi otyły inspektor z Calais, razem z drobno zbudowanym współpracownikiem wyglądając jak Flip i Flap. Od samego dochodzenia ciekawsze są momenty, kiedy detektyw wywraca się lub ma problemy z podniesieniem się. I tak bez końca.
Równie kolorowa jest rodzina arystokratów. Przygarbiony ojciec (Fabrice Luchini) machający komicznie rękami i chrząkający niczym ogr, jego małżonka (Valeria Bruni Tedeschi) ma problemy z trzymaniem pionu, a siostra (Juliette Binoche) przeżywa swoje migreny wyolbrzymiając je do potęgi. Pomiędzy dziewczyną z tego rodu – Billie – i synem rybaka – Ma Loute’em – rodzi się romans. Obydwie rodziny nie są wolne od grzechów i skrywają mroczne tajemnice. W wątku miłosnym Dumont wygrywa jakże aktualny motyw tożsamości seksualnej i tzw. gender. Billie, grana przez androgeniczną z wyglądu aktorkę Raph, ma głęboki głos i ubiera się jak mężczyzna. Postać mówi w końcu o sobie, że jest dziewczyną w przebraniu.
Niestety, oprócz tego w Martwych wodach brak jakiejkolwiek głębszej treści. Film ten przypadnie do gustu gównie miłośnikom absurdalnego humoru i slapstickowych sytuacji. Jeżeli lubicie oglądać raz po raz grubego policjanta przewracającego się i mającego problemy ze wstaniem, albo niepotrzebnie szarżującą Juliette Binoche, która z zaangażowaniem śpiewaja egzaltowane piosenki lub ostentacyjnie wznosi modły do świętej panienki, to jest to film dla was. Widzom o słabszej tolerancji na ekstrawagancje radzę trzymać się z daleka.