Szatan kazał tańczyć – recenzja nowego filmu Katarzyny Rosłaniec

Jeśli Szatan kazał tańczyć wywoła kontrowersje – na co jest oczywiście przemyślany już na etapie promocji – jedno jest pewne: szatan wprawdzie kazał reżyserce tańczyć, ale nie pochylać się przed kimkolwiek, bowiem to kino niepokorne, punkowe, transowe i niebezpieczne. W tym momencie również mogą pojawić się złośliwości, że mamy do czynienia z artystką, której przydałby się świst producenckiego bata, ale wydaje się ona pozbywać w końcu wszystkiego, co było wcześniej krępujące – dokumentalistycznej maniery w opowiadaniu o „innym” i ogromnej przepaści środowiskowej między młodziutką ówcześnie twórczynią a choćby skejtami. Być może Rosłaniec tylko czekała, aż będzie mogła nakręcić manifest artystycznego zagubienia. Jej nowy film jest nie tylko póki co najlepszy wśród dotychczasowych, ale to niezłe kino w ogóle. Bo szczere.

Zobacz również:Szybcy i wściekli 8 – recenzja kolejnego filmu z serii, którą trudno zajeździć

Karolinę, graną przez znaną choćby z Bejbi Blues Magdę Berus, poznajemy pomiędzy 25 a 27 rokiem życia, bo chronologia jest tutaj mało ważna. Dowiadujemy się z tych wklejonych w instagramowy kwadracik kadrów, że jej życie jest chaotyczne, przepełnione seksem, pseudomiłością rozerwaną między dwoma facetami oraz konfliktami z matką. To, w jakiej kolejności przytrafiają jej się różne rzeczy, już zależy od widza – ważny jest klucz podarowany nam przez samą reżyserkę. Te wydarzenia bowiem nie są przedstawione jedno po drugim; porozrzucano je, trochę jak niesforne, wstydliwe relacje w hakowanym przez samego diabła Snapchacie. Ostatnia scena filmu może być uznawana za ostatnią scenę relacji z życia młodej, zagubionej pisarki, która – jakby mimochodem – stworzyła współczesną wersję Lolity, ale nie musi. I tutaj pojawia się trop autobiograficzny – pewnie reżyserka odżegna się od tych porównań, ale jej wcześniejsze Galerianki równie dobrze mogłyby nosić alternatywny tytuł: Lolitki z centrum handlowego.

https://www.youtube.com/watch?v=-nFlruZtKrM

Niełatwo jest wyczuć, na ile prowadzona jest tutaj świadoma gra z widzem, bo poza światem ekranu obiecywane są narzędzia, mające pomóc w składaniu tego filmu na nowo (poczekamy, przekonamy się), ale same segmenty są całkiem soczyste: Karolina wciąga białe węgorze, uprawia przygodny seks, a noszony przez nią aparat do mierzenia pracy serca bynajmniej nie blokuje jej towarzysko czy weekendowo. Pęd ku śmierci jest wyczuwalny nawet w scenach spokojniejszych, a wszystkie te artystyczne rzeczy, które jej się przytrafiają, są jakby obok, mimochodem. Trudno byłoby stworzyć bardziej przypadkowego „fejma”, odbijającego się od tego, co mu się w życiu przytrafia. Ani opętańczo zakochany (lub opętańczo brutalny, jeśli przyjąć alternatywną chronologię) Marcin grany przez Łukasza Simlata, ani fotograf Leon o twarzy holenderskiego aktora, Tygo Gernandta, nie są w stanie jej zatrzymać ani obedrzeć z kostiumu. Relacje z matką (wyrazista w przeciwieństwie do roli w Bejbi Blues Danuta Stenka, nie będąca jedynie figurą retoryczną do wykorzystania na kozetce u psychiatry), pierdołowatym, ale poczciwym ojcem (Jacek Poniedziałek) oraz ładną, nieskażoną jeszcze siostrą (Marta Nieradkiewicz) to najmocniejsze elementy, bo szczere, jakby podpatrzone z neurotyczną uwagą przez uważną, wrażliwą dziewczynkę. Większy mam problem z warstwą przedstawiającą bohemę artystyczną, a szczególnie z punktem wyjścia. Gówniara z Warszawy napisała współczesną „Lolitę” i zwojowała tym świat? Jak? W jakim uniwersum miało to miejsce, chyba tylko w swoistym Rosłaniecverse… Z drugiej jednak strony reżyserka sama jest przecież przykładem, że popularność składa się nie tylko z fali przypływowej, ale również – zastanawiającej i niemożliwej do zasymulowania przygodności.

Zobacz również: Amok – recenzja filmu na podstawie głośnego morderstwa

Przedziwny to film, jakby wszystko w nim, od pierwszej sceny, poprzez kolory wykradzione z teorii czakr (lub prościej: filtrów z Instagramu), aż do pomysłu na tworzenie nowych znaczeń, było w pełni kontrolowane przez jednego lalkarza, tym razem uważniejszego, mniej ufającego samemu sobie. Objawia się to dobrym montażem w poszczególnych segmentach, bo przecież to właśnie błędy montażowe były jednym z największych celów krytyki poprzednich filmów Rosłaniec. Reżyserka ta sama, a jednak inna.

Są w Szatan kazał tańczyć przerywniki w postaci narracji książkowej, czyli fragmenty nowej powieści głównej bohaterki, a czyta je nikt inny jak demiurg i demon tego świata, czyli sama reżyserka. Słyszymy w nich gorzką refleksję na temat współczesności, muzyki elektronicznej i autoidentyfikacji, z pozoru bełkotliwą, ale wraz z rozpadającą się jakby w LSD-owym tripie, nawoskowaną twarzą lalki – niepokojącą. Reżyserka zmieniła więc relację z piekiełka hipsterskich modnych miejsc typu Plan B czy skejtparki na inną relację wojenną: taką z życia rozpadającej się artystki. Ja w tym „rozpadaniu się” widzę, paradoksalnie, większą spójność niż we wcześniejszych opowieściach twórczyni.

Ilustracja wprowadzenia: mat. prasowe

Redaktor

Z wykształcenia polonista i kulturoznawca. Stworzyły go filmy, może go też zabiją.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?