Tego typu produkcje wywołują skrajne reakcje. Jedni chwalą świeżość, nietypowość i umiejętne stosowanie środków wyrazu, inni sugerują wtórność i przekombinowanie. Oraz, o czym wspominałem wczoraj, długi czas trwania. Pierwszy amerykański film Brytyjki Andrei Arnold trwa prawie trzy godziny i nakręcony jest w proporcjach klasycznych (4:3), a nie w typowym, szerokoekranowym aspekcie. Skojarzenia z nagrodzoną kilka lat temu w Cannes Mamą Xaviera Dolana są jak bardziej na miejscu. Wśród porównań można też wymienić niektóre filmy Gusa Van Santa (Słoń), albo twórczość Larry’ego Clarka (Dzieciaki). Arnold, reżyserka wyśmienitego Fish Tank, przetwarza te wpływy przez swoją wrażliwość, nadając skończonemu dziełu autorski styl. American Honey przypadło do gustu nie tylko publiczności – w Cannes w ubiegłym roku film otrzymał prestiżową Nagrodę jury.
Sasha Lane debiutuje jako aktorka w roli Star. Pochodząca z Texasu dziewczyna o ciekawej urodzie, z włosami splecionymi w dready, jest nieprzeciętnym wulkanem energii. Poznajemy ją, kiedy z dwójką dzieci (później dowiemy się, że to nie jej potomstwo, tylko opiekuje się nimi „na pełny etat” za kogoś innego) przeszukuje śmietnik w poszukiwaniu resztek jedzenia. Kiedy będą łapać stopa, jej uwagę przykuje przejeżdżający van z głośną gromadą i bardzo przystojnym facetem na siedzeniu pasażera. Jake (Shia LaBeouf, największe nazwisko w całej ekipie aktorskiej) jest power-managerem zarządzającym grupą dwudziestolatków, obnośnych sprzedawców magazynów. Pomiędzy tym dwojgiem iskrzy od pierwszego spojrzenia. I mimo iż Star mówi, że nie przyjdzie na proponowane spotkanie (Jake oferuje jej pracę w Kansas), jej język ciała sugeruje co innego. Zresztą, nie ma nic do stracenia: mieszka w obskurnym domu (mrówki w kuchni, robaki na ścianach) z uzależnionym od metaamfetaminy ćpunem. Pakuje swój dobytek i rusza w drogę.
Arnold, z pomocą operatora Robbiego Ryana, nie opuszcza swojej bohaterki na krok, prowadzoną z ręki kamerą jest zawsze we właściwym miejscu, by pokazać jej twarz, tatuaż w zbliżeniu, ale także otaczającą rzeczywistość. Ameryka „białych śmieci”, z której pochodzą bohaterowie filmu, nie jest piękna, pociągająca, ale brutalnie szczera. Mimo to nie jest to wizja depresyjna, twórcy potrafią pokazać unikalność tej rzeczywistości, głównie przez oczy swoich postaci. Niezwykle często twórcy kierują kamerę na przyrodę oraz w niebo. Poezja jest nawet na śmietniku oraz na ugorze za obskurnym motelem. Zestawieni z zielonymi, równymi trawnikami przed wielkimi posiadłościami na przedmieściach wielu metropolii, Star i jej koleżanki i koledzy zupełnie tam nie pasują. Dlatego tym bardziej kibicujemy im, kiedy uda im się sprzedać jakieś czasopismo – tych paskudnie bogatych mieszczan nie zaboli brak dwudziestu dolarów.
Star jest bohaterką niejednoznaczną i niełatwą do polubienia. Po pierwsze jest praca, która kłóci się z wewnętrznym, skomplikowanym kodeksem (nie chce kłamać o tym, co robi, wali prosto z mostu, a z drugiej strony jest gotowa skasować tysiąc dolarów za „randkę” z pracownikiem szybów naftowych). Ma przez to same kłopoty, bo zarządzająca grupą Krystal (Riley Keough, gwiazda serialu The Girlfriend Experience) nie lubi pracowników, którzy nie przynoszą zysków, albo wydają się wyjątkowi. Każde spotkanie tych postaci wygląda jak rozmowa na dywaniku w programie telewizyjnym Apprentice. Drugi motyw to relacja z Jake’em. Chemia, przyciągające i odpychające się magnesy, szalejące między nimi napięcie to również niekontrolowane sceny zazdrości (szczególnie ze strony Star, a później także Jake’a) oraz namiętne sceny seksu.
W kinie drogi nie ważne jest, gdzie zmierzają bohaterowie, ale podróż sama w sobie. Większość klasycznych filmów kończy się jakąś konkluzją, myślą, uformowanym protagonistą, gotowym podjąć decyzję. W tym przypadku żadna z postaci nie ma złotej odpowiedzi – oni poporostu nie myślą o przyszłości. „Co jest twoim marzeniem?” – pyta jedna z postaci Star. „Nie wiem, nikt nigdy nie zadał mi takiego pytania”. Ta szczera odpowiedz mówi wiele o oczekiwaniach współczesnej młodzieży. O tym, że przestali marzyć, mieszkając w kraju, który jest źródłem powiedzenia „amerykański sen”.
Świetnie dobrana ścieżka dźwiękowa (od country, przez klasykę Springsteena, po hip-hop i przeboje r’n’b) sprawia, że film ogląda się bez większych problemów, choć pewnie krótszy czas trwania ułatwiłby zaistnienie tego filmu w szerszym gronie odbiorców. Mimo szarżowania, rola Shii LaBeoufa jest chyba najlepszą w jego karierze. Sasha Lane jest znakomitym odkryciem – przyszłość pokaże, czy będzie umiała swoją szansę wykorzystać.