Szkoda, że ten film musiał czekać aż rok na polską premierę i zapewne nie wykręci u nas zasłużonych wyników finansowych. Z tej prostej przyczyny, że każdy, kto chciał go obejrzeć, najpewniej już to zrobił za pośrednictwem internetu. I mam też nadzieję, że jest to powszechnie wiadomy fakt i właśnie nie podsunąłem komuś pomysłu na zabawę w torrenty. Tak czy inaczej, bilet na Captain Fantastic jest wart każdej złotówki wydanej w kasie kinowej. Brakuje wręcz ostatnio takich produkcji, które mają coś do powiedzenia, ale nie próbują na siłę narzucać swoich poglądów, zapominając tym samym o tym, co jest najważniejsze, czyli opowiedzeniu historii.
Jeśli pamiętacie Christophera McCandlessa z Wszystko za życie i wyobrażaliście sobie, jak potoczyłyby się jego losy, gdyby założył rodzinę, to właśnie mniej więcej tak prezentuje się fabuła recenzowanego tytułu. Nasz kapitan nonkonformista (Viggo Mortensen) i jego leśny cyrk zdają sobie radzić dobrze z dala od zgiełku technologicznego. Metody wychowawcze naszego protagonisty z pozoru wydają się być nieco nieortodoksyjne, żeby nie powiedzieć dziwne, z czasem jednak okazuje się, że jego pociechy są niezwykle zaradne. Są w stanie własnoręcznie upolować zwierzynę czy rozpalić ognisko, szlifując zarazem swoją wiedzę, wykraczając po za szkolny materiał, bez problemu cytując na zawołanie Kartę Praw Stanów Zjednoczonych. Gdzieś w tym szaleństwie jest jakaś metoda. Wszystko jednak zmienia się, gdy do drzwi zaczyna pukać rzeczywistość.
Viggo Mortensen jest absolutnie fenomenalny. Po części jest to również zasługa dobrze napisanej, niejednoznacznej postaci, którą odgrywał. Nasz protagonista nie do końca jest tym dobrym, ale też ciężko mu odmówić pozytywnych cech. Jednym z trudniejszych zadań aktorskich jest nie tyle, co ożywić postać z kartek scenariusza i przełożyć ją na ekran, a ukazać jej rozwój. Kiedy śledzimy wszystkie wpadki naszego bohatera i widzimy, kiedy uczy się na błędach i dojrzewa. Ukazanie takiej metamorfozy w sposób płynny i zrozumiały dla widza jest niezwykle trudne. Nominacja do Oscara jest w tym wypadku jak najbardziej zasłużona.
Można ten film obejrzeć na kilka różnych sposobów, za każdym razem skupiając się na innym jego aspekcie. Niezależnie od tego, czy skoncentrujemy się na krytyce konformizmu, problematyce wychowawczej, czy na samym hippisowskim, naturalistycznym tonie, za każdym razem będzie to nieco inny seans. Największą zaletą jednak jest fakt, że możemy zignorować wszystkie powyższe i obraz tak naprawdę zbyt wiele na tym nie straci. Dogłębniejsza analiza jest oczywiście wskazana, aczkolwiek w tym przypadku nie jest obligatoryjna. Recenzowany tytuł z lekkością podejmuje się problematyki, zadając kluczowe pytania, niekoniecznie jednak dostarczając nam odpowiedzi. Taka niepisana umowa pomiędzy widzami a twórcą, który daje nam sporo swobody w tym aspekcie. Jest to idealne połączenie swojskiego kina niezależnego z bardziej mainstreamową, linearną strukturą. Jeśli komuś więc europejskie indie produkcje wydają się nudne, a zarazem męczą go już blockbustery, Captain Fantastic śpieszy na ratunek.
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe