Miło jest mi powiedzieć, że bardzo dobra passa polskiego kina trwa. Rok 2016 był dla niego świetny, nakręcono kilka produkcji na światowym poziomie, które zdobyły duże rzesze fanów. W tym nowym mamy dopiero styczeń, a już pierwszy świetny film możemy odhaczyć. Wszystko za sprawą Sztuki kochania i kolejnej bardzo ciekawej postaci, jaką wzięto na filmowy warsztat z powodzeniem.
Zobacz również: Konwój – recenzja polskiego thrillera
Muszą się w tej recenzji pojawić Bogowie. Obraz Marii Sadowskiej ma bowiem scenariusz autorstwa tego samego człowieka co film Palkowskiego. Za zdjęcia odpowiada młodszy brat operatora tamtego filmu, Michał Sobociński, natomiast każdy plakat i materiał promocyjny mówi o tych samych producentach. Przede wszystkim jednak, Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej ma podobną jak Bogowie receptę na sukces. To film, w którym nie doświadczysz fajerwerków, niczym cię nie zaskoczy (no może poza dość dużą jak na rodzime kino ilością golizny), ale jednak ma się wrażenie, że zrobiono tu wszystko co trzeba. I zrobiono to bardzo dobrze.
Losy najsłynniejszej polskiej seksuolog zostały ukazane w trzech przeplatających się ramach czasowych. Wojna i czasy powojenne, które nasza bohaterka spędziła z mężem i Wandą, lata 60. w których poznała bardzo ważną w życiu postać Jurka, oraz trzeci, najpóźniejszy, gdy walczyła o wydanie tytułowej książki. Nie jest to opowiadane chronologicznie i bardzo dobrze, bo film dzięki temu zyskuje na dynamice, a każde działanie bohaterki w przyszłości jest dobrze nakreślone przez przeszłość i przez bycie w swym życiu po obydwu stronach barykady. Dlatego w najlepszych scenach walki o wydanie książki rozumiemy każde działanie Wisłockiej. I nie da się jej nie kibicować.
Zobacz również: Legendy Polskie. Jaga – nowy film Tomasza Bagińskiego już w sieci!
Kolejna kluczowa sprawa to rola Magdaleny Boczarskiej. Od Różyczki parę ładnych lat już minęło, a nie miała ona roli na miarę tamtej, jednak czas ten dobiegł końca. To kobieta, w której jest mnóstwo ognia, ale tak samo dużo wrażliwości. Trudna do ocenienia, ale z dużymi zasługami. Doświadczona w sferach, o których mówi, ale też zbyt porywcza, aby móc działać sama w dążeniu do swojego celu. I zarówno jako młoda kobieta w pierwszych miłosnych podrygach, jak i przygarbiona, doświadczona i zdeterminowana pani doktor urodzona w Krakowie aktorka jest znakomita. Możliwe, że na tę rolę czekała całe życie. Równie dobrze radzi sobie drugi plan. Arkadiusz Jakubik jest w tym filmie kilka minut, ale jest w stanie ukraść wszystkie sceny, w których występuje, świetny jest Eryk Lubos, znakomita Justyna Wasilewska. Warto ten film obejrzeć dla samej obsady.
Ale na obsadzie pochwały się nie kończą, bo jak już napisałem, dobre jest tutaj praktycznie wszystko. Znakomity scenariusz, który wie, kiedy rzucić świetnym one-linerem, ma odpowiednią ilość dramaturgii i dobrego poczucia humoru. Coś mi mówi, że jeśli ten film osiągnie w kinach sukces, to tekst Jakubika o socjalistycznym budownictwie jeszcze kilka razy na ulicy usłyszymy. Pozytywnie zaskakuje także reżyserka, Maria Sadowska, która zaliczyła wyraźny progres od poprzedniego filmu, czyli Dnia kobiet. Może jest to sprawka lepszego materiału wyjściowego, ale tamten też nie był zły, a różnica w jakości tych obrazów jest widoczna gołym okiem. Świetna jest też muzyka, zarówno ta, którą na potrzeby obrazu napisał Radzimir Jimek Dębski, jak i ta, którą pożyczono od innych artystów. Z Bogami film wspólną ma nawet jedną postać. Tak, jeden z ważnych bohaterów hitu sprzed dwóch i pół roku zalicza kilkusekundowe cameo. Wypadałoby trochę żartobliwie spytać Krzysztofa Raka, czyli autora skryptów do obydwu produkcji, czy zamierza stworzyć z tego jakieś filmowe uniwersum na wzór MCU. Postaci by pewnie nie zabrakło, a filmy na razie wychodzą świetnie.
Kolejna ciekawa bohaterka, a także odpowiedni ludzie na odpowiednich miejscach sprawili więc, że dostaliśmy następną znakomitą biograficzną produkcję. Trudno jest mi wskazać jej wady, więc aby to zrobić, muszę się trochę poczepiać. Nie podobał mi się zbytnio zabieg product placementu, jakim były w tym filmie napisy końcowe i jeden szczegół, bo choć wiem, że takie rzeczy jak kręcenie w innej lokacji, niż ma miejsce rzeczywista akcja robi się bardzo często, ale jednak absolwentowi Politechniki Warszawskiej, jakim jest niżej podpisany, trudno wmówić, że znajduje się ona w Białymstoku. Poza tymi drobnostkami naprawdę nie brakowało mi tu niczego. Coś czuję, że Polacy pokochają ten film, tak jak pokochali wspomnianą już tutaj kilkukrotnie historię pewnego kardiochirurga. W końcu każdy z nas w życiu potrzebuje endorfin. Tak samo, jak tak dobrego kina.
ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe