Zacznijmy od faktów. Jeśli tak znany reżyser jak Jan Jakub Kolski musi zbierać na dystrybucję swojego filmu na polakpotrafi.pl (gdzie zaledwie 81 osób wsparło projekt), a finalnie i tak wypuszcza go jedynie w kinach studyjnych, to znaczy, że mamy problem. Najwyraźniej wciąż trwa zniżka formy u twórcy, który bądź co bądź kilkoma przyzwoitymi pozycjami w CV może się pochwalić. Niech mnie kule biją, ale Las, 4 rano to nie jest film do oglądania.
Teoretycznie właśnie w tym dziele po kilkunastu latach przerwy Kolski łączy siły z aktorem, z którym stworzył takie klasyki jak Pornografia czy Historia kina w Popielawach. Krzysztof Majchrzak, bo o nim tu mowa, też prawie dekadę w niczym nie grał i dziwię się, czym go reżyser skusił do powrotu, gdyż recenzowane tu barachło scenariuszem nie grzeszy. Informacja, że powstało ono w oparciu o literacki bestseller wprawia mnie w zadumę połączoną z ironicznym uderzeniem otwartą dłonią w czoło mojego niewinnego jak dziecię baraszkujące z gołym tyłkiem po bieluśkim śniegu, wewnętrznego krytyka. Jakaś ezoteryczna przyzwoitość każe mi streścić fabułę, lecz takowej po prostu w tym filmie nie ma. Wszystko zaczyna się dość przebojowo, od korporacyjnego blichtru rządzonego twardą ręką przez typowego, bezwzględnego rekina biznesu. W tym momencie jeszcze widz roi nadzieję, że do czegoś ten kolaż scen prowadzi. Na marne.
Zobacz również: Ukryte piękno – recenzja lepszego filmu o radzeniu sobie ze śmiercią dziecka
A może tak rzucić wszystko i wyjechać do San Escobar? Pomyślał nasz biznesman i tak uczynił. Niestety, raj nie istnieje, więc zamiast do krainy marzeń trafił do tytułowego, generycznego lasu, gdzie dziadzieje i jedna się z naturą. Tutaj oczywiście Krzysztof Majchrzak dostaje okazje odwalenia jeszcze bardziej wyegzaltowanych aktorskich machinacji niż DiCaprio w Zjawie. A publika żałuje, że w pobliżu nie ma niedźwiedzia, co by ukrócił cierpienia widzów i skończył ten bezsensowny strumień luźno ze sobą powiązanych scen. Rozebrał się i nago lata po lesie – Oscara mu dajcie, choć nawet normalnie dialogu nie może powiedzieć.
Albowiem dawno nie było tak beznadziejnie opowiedzianego filmu. Kolski w głębokim poważaniu ma widza i w ogóle nie zaprasza go do swojego świata, tylko pełen łaskawości zsyła najistotniejsze urywki nachalnych symboli oraz sztampowo przedramatyzowanych scen, nie składających się w jedną całość. Beznadzieja, stagnacja, tragedia, szajs. Akcja Las, 4 rano się toczy, kolejne minuty mijają, a aktor coś tam sobie robi na ekranie, a piąte dno w tym wszystkim dorabiają jeszcze ambitne cytaty. Oczywiście w diabły rzucono chronologię, bo pokazując wydarzenia zgodnie z ich rozmieszczeniem w czasie wszystko byłoby bardziej zrozumiałe, ale jednocześnie monotonne i odtwórcze jak flaki z olejem. Podobnie te obrazki przedstawiają jakieś przeżycia głównego bohatera, że niby swoiste akcje wykonuje, lecz nie prowadzą one do jakichkolwiek przemyśleń, konkluzji czy ewolucji w postawie naszego leśnego dziada.
Reżyser bredzi pod nosem niczym ten pijak, co po kilku winiaczach robi się sentymentalny i opowiada o wszystkich tragediach, co go doprowadziły do życia w biedzie. Niby słowa płyną z jego ust, lecz są one pozbawione ładu i składu, niby to smutne, lecz jednocześnie każdy łukiem omija takiego obdartusa. Kolski teoretycznie się otwiera, bo gdzieś tam opowiada o własnej tragedii, jak umarła jego córka. Tylko że to pozory. Nie stworzono rzeczywistości, która została utracona, nie wykreowano prawdziwych ludzi, którzy cierpią. Próbowano uchwycić uczucia w abstrakcyjną formę poza wszelką historią i czasem, a jednocześnie zagubiono pierwiastek ludzki, nie budując fundamentów, kontekstu czy jakiejkolwiek podstawy i z pozycji tej byle jakości, bez żadnej stworzonej wartości jeszcze osądza się cały współczesny świat z jego trendami jak komercjalizacja oraz emocjonalna znieczulica.
Być może to artystyczne gó**o jest zrozumiałe dla osoby w identycznej sytuacji co Jan Jakub Kolski, która też przeżywa czyjąś stratę, lecz właśnie cała reszta musi samemu sobie dopowiedzieć wszystko i nadbudować otoczkę świata codziennego. Ktoś może powiedzieć, że to jakaś wartość dodana, że pewne elementy samemu trzeba dodać, problem w tym, że tutaj wszystko właściwie należałoby uzupełnić. Pozostając zbyt ambiwalentnym Kolski stworzył dzieło puste, artystyczną wydmuszkę mającą być pokazówką jego twórczej wrażliwości i aktorskich możliwości Krzysztofa Majchrzaka. Okrutny przerost stylu nad treścią. Stara, artystyczna szkoła filmu, przez którą polskie kina świeciły niegdyś pustkami. Pod tym całym natchnionym dziwactwem znajduje się pustka i ten niby zasłużony polski twórca nie zasłużył sobie, by ją w jakikolwiek sposób interpretować.
Zobacz również: recenzja La La Land – czyli na co lepiej iść w tym tygodniu do kina