Ukryte piękno – recenzja dramatu z Willem Smithem

Nic dziwnego, że William S. ciągle chodzi taki smutny. Facet się stara, po mistrzowsku przechodzi między luzem a powagą, oglądanie go to czysta przyjemność, lecz już druga z rzędu słaba produkcja z nim w roli głównej trafia do kin. Problem? Chyba tylko dla krytyków.

Zobacz również: 10 najgorzej zapowiadających się filmów 2017 roku!

ukryte piekno, norton, winslet, pena

Ukryte piękno to emocjonalna opowieść o radzeniu sobie z traumą po stracie dziecka. Will jako szef firmy po śmierci córki traci wszelką motywację do dalszej pracy zagrożony jest cały interes. Najbliżsi współpracownicy po części ze współczucia i trochę bardzo z czystej ekonomicznej kalkulacji postanawiają zrobić z niego wariata i tym samym na drodze prawnej odebrać biednemu Smithowi uprawnienia do rządzenia. Tak oto na światło dzienne wychodzi największy mankament filmu.

Ukryte piękno wyreżyserował patałach. Z napisów początkowych pamiętam, że nosi jakieś zupełnie nieznane nazwisko i swoim najnowszym dziełem bynajmniej nie zasłużył bym je poznał i tu wpisał. Początek tego z założenia pokrzepiającego dramatu to zwyczajne partactwo. Pewnie twórcy nie chcieli za długo kochać się w tańcu, więc szybko przeszli do skomplikowanej intrygi tria paskudnych przyjaciół. Jak się później okazuje, wcale nie są oni bandą zdradzieckich materialistów bez serca, lecz niedorobiony prolog tak ichwłaśnie maluje. Początek Ukrytego piękna niesamowicie cierpi na przypadłość opowiadania fabuły w dialogach. O przeszłości jak i teraźniejszości dowiadujemy się ze sztucznie brzmiących rozmów. Im dalej w las, tym sytuacja stopniowo ulega poprawie, lecz nieudane wejście w historię najwyraźniej wielu recenzentom zepsuło cały seans.

will smith, ukryte piekno, collateral beauty

 

Nie do końca słusznie, gdyż na ekranie mimo wszystko oglądamy Edwarda Nortona (Birdman), Kate Winslet (Niezgodna) i Michaela Penę (Bogowie ulicy). Ta trójka nie daje może najlepszych występów w swojej karierze, lecz nawet jakby przyszło im jedynie zagrać stanie na ulicy, to są bardziej interesujący niż 90 procent reszty aktorów. Zaskakująco poważnie wypada Pena, któremu przychodzi się zmierzyć z bodajże najdotkliwszym dramatycznie wątkiem i ten ciężar dźwiga bez zachwiania, tworząc z niezrównaną Helen Mirren naprawdę sympatyczny duet. W tym jednym aspekcie warto zresztą pochwalić scenariusz, że opowiada nie tylko o postaci Willa Smitha, lecz również reszta bohaterów przeżywa wewnętrzną przemianę i dostaje cenną życiową lekcję, nawet się jej nie spodziewając. Także miłośnicy Nortona i Winslet nie wyjdą rozczarowani.

Zobacz również: Will Smith na zdjęciach z nowego filmu Davida Ayera

Choć kogo by się nie lubiło, na pewno trzeba będzie przełknąć sporą łyżkę łopatologizmu. Znów reżyser parodysta nie dopilnował aktorów, by czasem po prostu ograniczyli gadanie, a nie w ciemno recytowali tandetne dialogi ze scenariusza. Wpisane w skrypcie teksty dosłownie tłumaczą, co czują bohaterowie i często brzmią zbyt trywialnie, jak u Coelho. Nieco podobne mądrości odnośnie życia i śmierci wykładał niedawno Liam Neeson w Siedmiu minutach po północy. Tam jednak kierowane one były do kilkuletniego dziecka. Tutaj to dorośli ludzie wymieniają ze sobą nachalnie wciśnięte mądrości życiowe, więc jakoś słabiej to przekonuje. Pomijając już fakt, iż główny bohater to gardzący poezją hipokryta, który jednak sam decyduje się zacząć pisać w celu odzyskania spokoju ducha. Trudno jednak nie lubić Willa Smitha, który wbrew całej kiczowatości scenariusza nie tylko rozpacza, lecz potrafi z dystansem podejść do serwowanych mu absurdów.

Mimo że nie do końca wiadomo, o co w ogóle z tym ukrytym pięknem chodziło, to nie można filmu całkowicie skreślać. Zaczyna się beznadziejnie, ale z czasem obraz zaczyna iść w kierunku porządnego dramatu. Po drodze zalicza kilka spektakularnych potknięć, jak cyfrowe modyfikacje obrazu, lecz finał zaskakuje ładnym spleceniem wszystkich wątków oraz troską o postaci drugoplanowe. Dzięki temu powstaje sztampowy, ale strawny, nieco zbyt łzawy, typowo amerykański dramat. Do kina lepiej iść na Siedem minut po północy – tutaj idealnie połączono europejską mentalność z amerykańskim rzemieślnictwem. Zbaczając z tematu, bardzo polecam najnowsze dzieło J.A. Bayony, będziecie żałować, jeśli go nie zobaczycie na wielkim ekranie, a na Ukryte piękno spokojnie można poczekać aż wyjdzie na dvd lub zostanie pokazane w telewizji.

Zobacz również: Siedem minut po północy – recenzja filmu o podobnej tematyce co Ukryte piękno, tylko o wiele lepszego

helen mirren, keira knightley, ukryte piekno

Zobacz również: Pasażerowie – recenzja romansu science-fiction z Chrisem Prattem i Jennifer Lawrence

P.S. Na drodze niezwykle wnikliwego i dobitnie rzetelnego śledztwa dziennikarskiego odkryłem, iż reżyser i scenarzysta recenzowanego tu dramatu, to takie dwa naprawdę doświadczone śmieszki, mające w swoim dorobku raczej lżejsze filmy, głównie komediowe, niektóre nawet dobre. Aż dziwne, że przejście w nieco poważniejsze klimaty tak bardzo ich przerosło. 

Dziennikarz

Miłośnik prawdziwego kina, a nie tych artystycznych bzdur.
Jeśli masz ciekawy temat do opisania, pisz tutaj - [email protected]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?