Paterson – recenzja filmu Jima Jarmuscha

Często filmy porównuje się do snów. W przypadku nowej produkcji Jima Jarmuscha należałoby użyć raczej metafory wiersza. Paterson opowiada o siedmiu dniach z życia najsympatyczniejszego kierowcy autobusu, jakiego kiedykolwiek poznaliście. Film skonstruowany jest niczym utwór poetycki. Jarmusch, inspirowany twórczością Williama Carlosa Williamsa, dwudziestowiecznego poety pochodzącego z Paterson w New Jersey, oraz własnymi próbami pisania wierszy, kreuje film, który jest światem samym w sobie i niezwykle osobistym wyznaniem artystycznym.

paterson 02

Życie Patersona (Adam Driver) zawiera się w codziennych rytuałach: pobudka po 6 rano, przytulenie żony Laury (piękna Golshifteh Farahani), płatki na śniadanie, wyjście do pracy, napisanie kilku linijek poezji w notatniku, zanim wyjedzie autobusem w miasto. Potem rozmowa z kierownikiem zmiany, dzień pracy z przerwą na lunch (pisanie wiersza kontynuuje nad malowniczym wodospadem), powrót do domu, wyjście z psem (kradnącym niejedną scenę w filmie) i wypad do ulubionego baru. Kolejne dni są jak zwrotki w wierszu – niezwykle podobne, ale różniące się szczegółami. Jednego dnia Laura marzy o zostaniu królową babeczek, następnego chce być gwiazdą muzyki country i zamawia gitarę przez internet. Niezwykle energetyczna kobieta jest oczkiem w głowie Patersona, jego miłością, muzą, choć oboje są pozornie zupełnie niedopasowani. Żyją w dwóch sąsiadujących światach, które przeplatają się ze sobą na kilka godzin.

Zobacz również: Gimme Danger – recenzja filmu dokumentalnego o grupie The Stooges

Kolejne wariacja w codziennych rytuałach to ludzie, którzy podróżują w autobusie bohatera, a których historii kierowca podsłuchuje. Przypadkowe spotkania, jak choćby dziewczynka, która również pisze poezję, albo raper, improwizujący swój flow w pralni. Starzy bywalcy baru Doca również przynoszą swoje historie, jak choćby Maria (Chasten Harmon) i Everett (William Jackson Harper), nazywani żartobliwie „Romeo i Julia”. W tym świecie nie wydarza się tak naprawdę nic wielkiego, to trochę taki Dzień świstaka, w którego powtarzalności postacie znalazły schronienie od reszty zwariowanego uniwersum. Najbardziej dramatyczne wydarzenie filmu to zepsuty autobus, który rozbija dzień bohatera i każe mu poprosić nastolatkę o telefon, by wezwać pomoc, bo sam nie posiada smartfona.

paterson 01

Poezja pisana przez Patersona, której słowa pojawiają się napisane na ekranie, jest prosta i wyjątkowa jednocześnie. Skupiając się na codziennych zachowaniach i przedmiotach (jak paczka zapałek), autor sięga po zaskakująco piękne metafory. Bohater jednak nie chce dzielić się swoimi wierszami ze światem, pisze je dla siebie, choć jego żona namawia go, by zrobił kopie swoich prac. Wiele filmów poległoby na samym prezentowaniu poezji, popadając w pretensjonalność lub banał. Jarmusch znalazł na to sposób. Choć początkowo wydaje się, że możemy mieć do czynienia z jakąś poetycką bufonadą, nic z tego. Zarówno humor, jak i kolorowe postacie, oniryczna muzyka, ale przede wszystkim wyśmienita, stonowana gra aktorska Drivera trzymają ten film niesamowicie blisko życia, płynącego powoli z dnia na dzień, z godziny na godzinę. Wspaniała, przemyślana struktura i powtarzające się motywy trzymają formę filmu w ryzach.

Jim Jarmusch zrealizował mały, niezależny, wybitny film, który rośnie w widzu minuta po minucie i bez wątpienia zostanie jednym z klasyków reżysera.

Za udział w seansie dziękujemy:

https://www.cinema-city.pl/loga/logo_cc2.gif

Redaktor

Dziennikarz filmowy i kulturalny, miłośnik kina i festiwali filmowych, obecnie mieszka w Londynie. Autor bloga "Film jak sen".

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?