Zimna wojna, afery szpiegowskie i koniec świata czyhający tuż za rogiem. Wielkie przemiany w świecie mody, nienagannie skrojone garnitury i pstrokate sukienki. Tak postrzegamy przez pryzmat kina lata sześćdziesiąte. Nastroje dekadenckie połączone z żywiołem zabawy. Któż inny mógłby oddać zespolenie tych dwóch biegunów lepiej niż Guy Ritchie, mistrz dopracowanego stylistycznie kina gangsterskiego. Jeżeli jednak macie nadzieję, że reżyser powrócił do formy z „Przekrętu”, możecie być zawiedzeni.
„Kryptonim U.N.C.L.E.”, film oparty na serialu telewizyjnym z lat 60., dość długo odczekał na półce przez zmiany w scenariuszu i w ekipie twórców. Po przetasowaniach aktorskich otrzymaliśmy w końcu obsadę, która odnalazła się całkiem nieźle w swoich rolach. Henry Cavill („Człowiek ze stali”) wciela się w Napoleona Solo, błyskotliwego agenta CIA operującego w podzielonym na strefy amerykańską i radziecką Berlinie. Jego zadaniem będzie dotrzeć do Gaby Teller (Alicia Vikander, „Ex Machina”), córki zaginionego naukowca, który pracuje gdzieś nad budową broni jądrowej na zlecenie tajemniczej organizacji kryminalnej. Podobny cel stoi przed agentem KGB Ilią Kuryakinem (Armie Hammer, „Jeździec znikąd”), przebiegłym i niesamowicie silnym facetem, który nie lubi przegrywać i leczy kompleksy po deportowanym na Syberię ojcu. Obydwu nie pałającym do siebie zbytnią sympatią panom przyjdzie stanąć ramię w ramię, by zapobiec trzeciej wojnie światowej.
Otwierająca sekwencja filmu, czyli pościg z trabantem w roli głównej ulicami Berlina, to ukłon w stronę filmów z Jamesem Bondem sprzed ery Daniela Craiga. Jest dowcip, akcja, napięcie i niesamowita lekkość. Nadaje ona ton całości, ale też stawia bardzo wysoko poprzeczkę, bo potem, niestety, jest już trochę gorzej. Ritchie – zgodnie ze swoim dotychczasowym emploi – dba, by było zabawnie, wybuchowo, szybko i ładnie dla oka. Świetnie skomponowane kadry, towarzysząca pościgom muzyka, troska o szczegóły – ogląda się to wszystko jak świetnie spreparowany teledysk i momentami zapominamy, po co i w którą stronę toczy się akcja. Ach tak, trzeba odnaleźć tego naukowca! Przenosimy się do Rzymu, gdzie jest okazja przyjrzeć się bliżej femme fatale Victorii Vinciguerrze (Elisabeth Debicki) i jej groteskowemu partnerowi Alexandrowi (Luca Calvani). Będą ruiny, wyścigi samochodowe, jachty i wystawne przyjęcia. Tam też pierwszy raz pojawia się Brytyjczyk Waverly (Hugh Grant), który reprezentuje jeszcze jedną agencję w staraniach, by zapobiec wojnie.
Przy tak długim przygotowaniu do filmu spodziewałbym się, że „Kryptonim U.N.C.L.E.” okaże się bardziej przemyślanym i zadbanym, nie tylko wizualnie, filmem. A tak mam wrażenie, że dostaliśmy reżysera, który potrafi tak umiejętnie bałamucić za pomocą montażu, podzielonego ekranu i slo-mo, że zapomina się o dziurach w scenariuszu. Solo mówi na przykład do swojego zwierzchnika, że poprzedniego dnia w napotkał mężczyznę o nadprzyrodzonej sile, dając do zrozumienia, że nie zna swojego adwersarza z KGB. Jednak chwilę później siedzi z Kuryakinem przy jednym stoliku i panowie recytują sobie nawzajem swoje życiorysy. Może tak to jest z filmami, które mają premiery w czasie wakacji, że spinać się nie warto, bo w tej całej zabawie nie o logikę chodzi. Jeżeli tak, to ja poproszę o specjalny napis z ostrzeżeniem przed seansem.
Dobrze więc, nie pastwmy się nad fabułą, która jest przewidywalna jak dzień pracy maszynisty warszawskiego metra. Powiedzmy coś o aktorach. Otóż oni są… i dobrze się bawią, nie męcząc się specjalnie. Mamy co prawda kilka fizycznych wyzwań, jak biegi, pościgi, skoki, zapasy i trzaskanie się po twarzach, ale to nie przecież o to w poważnym aktorstwie chodzi. Do głębszych pokładów sięgnąć musiał Hammer, żeby pokazać, jak wiele kosztuje go opanowanie gniewu, kiedy wspomina się jego rodzinę (grymas na twarzy, trzęsąca się ręka). Mam nadzieję, że nie korzystał z metody Stanisławskiego i nie przeprowadził się na rok do Moskwy. Cavill za to garściami czerpie z uroku i czaru, który prezentowali Sean Connery i Roger Moore jako 007. Oglądanie klasycznych filmów wyszło mu tym samym na dobre. Hugh Grant pojawia się na ekranie stosunkowo mało, ale to dobrze, bo swoim czarem wiecznego chłopca kradnie kilka scen. O Alicii złego słowa nie powiem. Biedna dziewczyna haruje tak ciężko, że w tym roku w kinach zobaczymy ją aż w sześciu różnych filmach! Nie we wszystkich dało radę grać na najwyższych obrotach.
Jeżeli chcecie, żeby „Kryptonim U.N.C.L.E.” zostało w Waszych głowach na dłużej, radzę w trakcie seansu robić notatki. W przeciwnym razie całość wyparuje tuż po projekcji. Na zachętę, albo dla przypomnienia, dłuższy trailer poniżej.
Ocena MoviesRoom: 63/100