Whiskey Tango Foxtrot – recenzja DVD komedii z Tiną Fey i Martinem Freemanem

Kim Barker (Tina Fey) ma dość swojej przytłaczającej, niewymagającej pracy. Dlatego, gdy nadarza się okazja, postanawia wyruszyć do Afganistanu, by relacjonować tamtejszy konflikt. Whiskey Tango Foxtrot to – oparta na faktach – historia o jej przemianie z żółtodzioba w korespondentkę wojenną, a ostatecznie – poważną dziennikarkę.

Jak to zwykle bywa w tego typu inicjacyjnych opowieściach, nie może tu zabraknąć związku na odległość, kończącego się fiaskiem oraz przystojnego drania na horyzoncie, który serce co prawda ma dobre, ale jeszcze lepiej się z tym maskuje. Grany przez Martina Freemana Iain MacKelpie od momentu pojawienia się na ekranie nie pozostawia konkurencji najmniejszych szans; potrafi bezbłędnie roztaczać wokół siebie aurę playboya, fałszować na karaoke, nie szczędzić wyrafinowanych uszczypliwości swojemu rywalowi, Nickowi (Stephen Peacocke) i z minuty na minutę zyskiwać coraz większą sympatię – zarówno widzów, jak i głównej bohaterki. Tymczasem Kim początkową nieporadność i naiwność przekuwa w brawurę i spryt; choć u jej boku często pojawia się korespondentka z dłuższym stażem, blondwłosa Tanya Vanderpoel (Margot Robbie), nie ma wątpliwości co do tego, która z nich, odwołując się do omawianej przez nie skali atrakcyjności, jest prawdziwą dziesiątką. 

Duża zaleta filmu to z pewnością zupełnie inne spojrzenie na znany z telewizyjnych doniesień konflikt – stwierdzenie, że już się on nie sprzedaje, brzmi brutalnie, ale prawdziwie. Zasady, na jakich funkcjonują media, są równie bezwzględne, co wojenna rzeczywistość. Dziennikarskie poczucie misji niejednokrotnie ustępuje miejsca polowaniu na najlepszą okazję, ukłuciom zazdrości, walce o słupki oglądalności, morzu alkoholu po godzinach oraz zaspokajaniu uzależniającej z biegiem czasu – i niebezpiecznej tak dla zdrowia, jak i życia – potrzeby adrenaliny. 

Whiskey Tango Foxtrot początkowo się dłuży i momentami bardziej żenuje, niż śmieszy, jednak, w dużej mierze dzięki charyzmie Fey i Freemana, tak razem, jak i osobno, w pewnym momencie wciąga. To właśnie ze względu na świetnych w swych rolach aktorów można przymknąć oko na fabularne klisze czy nietrafione żarty i z zainteresowaniem śledzić ich dalsze losy. O tym, że twórcy traktowali ten film z przymrużeniem oka i że tak należałoby go również odbierać, świadczyć może choćby scena erotyczna pomiędzy Kim a Iainem, przebieg której szkoda zdradzać, żeby nie popsuć zabawy.  

Glenn Ficarra i John Requa oferują nam całkiem niezłe kino rozrywkowe, ze wszystkimi jego zaletami i słabościami. W ramach wątku romansowego mamy tu więc typową walkę samców o samicę, mamy stojącego na uboczu, wiernego towarzysza Fahima (Christopher Abbott), mamy rodzące się uczucie, jego rozkwit i moment kryzysowy; mamy damską solidarność w męskim świecie, przeradzającą się w czystą rywalizację; mamy wątek militarny z szorstkim generałem Hollankiem (Billy Bob Thornton) na czele; mamy reprezentanta władzy (Alfred Molina), próbującego kontrolować sytuację przy użyciu co najmniej szowinistycznych metod. Mamy także, powierzchowny i przekrojowy, ale sprawnie zmontowany, obraz obcej, egzotycznej i pozornie nieprzystępnej przybyszom z Zachodu kultury. Mieszanka, której składniki dobrze znamy, tyle tylko, że przyprawiona większą dozą humoru i podana w lżejszej, niż to zwykle bywa, oprawie. Nie robi, być może, piorunującego wrażenia, ale gdyby trzeba było podać jeden, niezaprzeczalny atut produkcji, byłby nim Martin Freeman. W odsłonie, w której Brad Pitt mógłby mu co najwyżej wiązać sznurówki. 😉

https://www.youtube.com/watch?v=2V8V6-VjnWw

Ilustracja wprowadzenia: mat. prasowe 

Dziennikarz

Studentka czwartego roku Tekstów Kultury UJ.
Ze świata literatury najbardziej lubi powieści, ze świata muzyki - folk, ze świata kina - (melo)dramaty oraz indie. I Madsa Mikkelsena, oczywiście.

Więcej informacji o

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?