Lolo – recenzja DVD komedii Julie Delpy

Aleksandra Kumala, 17 listopada 2016

Lolo miało być pikantnym powrotem reżyserskim Julie Delpy. Niestety, nie udało jej się przyprawić proponowanego widzom dania tak, aby smakowało jak dobra francuska komedia. 

Violette (Julie Delpy) to czterdziestopięcioletnia kobieta, która ma dość samotności. Jest tak zdesperowana, że podczas pobytu w SPA, który upływa jej raczej na zrzędliwym podważaniu skuteczności tego typu wypadów, zwraca uwagę na niepozornego programistę z prowincji, Jeana-René Gravesa (Dany Boon). Choć nosi skarpetki do sandałów i początkowo ma ją za lesbijkę, ku zaskoczeniu ordynarnej przyjaciółki głównej bohaterki, Ariane (Karin Viard) na jednej wspólnej nocy się nie kończy. 

Zakochany po uszy Jean-René dla ukochanej przeprowadza się do Paryża, jednak na drodze do ich szczęścia, prócz klasowych różnic i protekcjonalnego traktowania, staje oczko w głowie Violette – jej rozwydrzony, nastoletni syn, Lolo (Vincent Lacoste), gotów wcielać w życie coraz to perfidniejsze intrygi, byle tylko wyeliminować intruza. 
 
 
Sam fakt, że Delpy wzięła na warsztat równie oklepany temat, wbrew pozorom nie przekreślał jeszcze jej szansy na sukces. Umieszczenie człowieka z prowincji (bo to właśnie pochodzenie, w myśl filmu, jest główną cechą definiującą tego bohatera) w samym środku paryskiego światka mody, w którym, jak wyjaśnia bohaterka, liczą się przede wszystkim walory fizyczne i (najlepiej wieczna) młodość, stwarzało dającą się ciekawie wykorzystać okazję do gry stereotypami. Zamiast podjąć tę grę, reżyserka ogranicza się do odtwarzania kolejnych utartych schematów: hipochondryczka Violette traktuje Jeana-René z irytującą wręcz wyższością, co rusz popada w panikę lub snuje podejrzenia o zdradzie, rozpustnym (bo prowincjonalnym) trybie życia i rozmaitych chorobach wenerycznych wybranka. O ile w ogóle można go tak nazwać, bo zachowanie głównej bohaterki – zawstydzająco infantylne, jak na dorosłe kobiety – i jej przyjaciółki pozwala zakładać, że od życia oczekują raczej mężczyzny hojnie obdarzonego przez naturę; całą resztę wymogów są w stanie odpowiednio uelastycznić. Właściwie, biorąc pod uwagę styl życia właściwy kręgom, w których kobiety się obracają, to raczej Paryżan(ki) można byłoby o przenoszenie wstydliwych chorób podejrzewać. Jean-René tymczasem, choć poczciwy, ambitny i szczerze oddany ukochanej, nagminnie daje się wmanewrowywać w sytuacje stawiające go w fajtłapowatym świetle, czyniące z niego, wedle diagnozy Lola, „dziecko w sklepie ze słodyczami”, lub, mówiąc dosadniej: wieśniaka w wielkim mieście. 

Jeśli chodzi o naczelnego antagonistę, młody-przebiegły jest w swojej roli niebywale jednowymiarowy. Chytry uśmieszek, intrygi na poziomie Dennsa Rozrabiaki, który – ze względu na różnicę pokoleniową i klasową – ma do dyspozycji wyszukiwarkę Google’a i notes dokumentujący jego edypalną miłość do matki, a zarazem niechęć do jej kochanka… Przyznać trzeba, że jak na komedię osadzoną we współczesnych realiach, taka konstrukcja bohatera mocno trąci myszką. 

Przedstawiony przez Delpy świat to wydmuszka, którą widzom prezenotwano już wielokrotnie: szykownych, wyzwolonych i majętnych mieszkańców Paryża charakteryzuje próżność, rozkład rodzinnych więzi, instrumentalne traktowanie partnerów, niezdecydowanie, niedojrzałość dotykająca w równym stopniu nastolatków, co dorosłych. Na płaszczyźnie relacji matka-dziecko nie ma tu mowy o jasnym wytyczaniu granic, wpajaniu wartości czy dawaniu lekcji samodzielności; na płaszczyźnie relacji kobieta-mężczyzna rzadko kiedy wychodzi się poza seksualność i stereotypowe bariery.

Cynizm w miejscu romantyzmu oczywiście mógłby zdać egzamin gdyby tylko Lolo rzeczywiście było tym, czym być miało: komedią. Tymczasem niemal wszystkie sceny z Vivien i Ariane zamiast bawić pikanterią, żenują niesmacznością. Wspomniane już intrygi nastoletniego maminsynka w najmniejszym stopniu nie wykraczają poza ramy wyznaczone przez jego ekranowych poprzedników, w dodatku tych ze znacznie niższego przedziału wiekowego. Talent komediowy Boona nie może choćby uchodzić za koło ratunkowe, bo fabularna woda jest zbyt płytka, żeby w ogóle móc w niej pływać. Odtwórczość tak poszczególnych wątków, jak i całości bynajmniej nie pomaga zaangażować widza. W przeciągu półtorej godziny seansu prześlizgujemy się po gładkiej, pozbawionej jakichkolwiek pęknięć, przeszkód czy urozmaiceń powierzchni, otoczeni kliszami, które moglibyśmy odtworzyć z pamięci już po obejrzeniu zwiastuna. Nawet zaskoczenie, w zamyśle zapewne przewrotne, wydaje się dojmująco odtwórcze. Tym większa szkoda, żę reżyserka nie wzięła sobie do serca słów Lolo, który w jednej ze scen ostrzegał matkę: raz przygotowywanie w określony sposób danie zachwyci, ale wielokrotnie serwowane zanudzi na śmierć. Gdyby tylko Delpy nie odtwarzała, krok po kroku, jak jej bohaterka w czasie przygotowywania kurczaka, gotowego przepisu, lecz odważyła się zmienić składniki, proporcje lub doprawić całość inaczej, efekt końcowy mógłby być zupełnie inny. 

https://www.youtube.com/watch?v=rthyz1bHjEE

W dodatkach do wydania DVD znalazł się zwiastun filmu.

Ilustracja wprowadzenia: mat. prasowe 
Przeczytaj więcej
Aleksandra Kumala Dziennikarz

Studentka czwartego roku Tekstów Kultury UJ. Ze świata literatury najbardziej lubi powieści, ze świata muzyki - folk, ze świata kina - (melo)dramaty oraz indie. I Madsa Mikkelsena, oczywiście.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *