Lolo – recenzja DVD komedii Julie Delpy
Lolo miało być pikantnym powrotem reżyserskim Julie Delpy. Niestety, nie udało jej się przyprawić proponowanego widzom dania tak, aby smakowało jak dobra francuska komedia.
Violette (Julie Delpy) to czterdziestopięcioletnia kobieta, która ma dość samotności. Jest tak zdesperowana, że podczas pobytu w SPA, który upływa jej raczej na zrzędliwym podważaniu skuteczności tego typu wypadów, zwraca uwagę na niepozornego programistę z prowincji, Jeana-René Gravesa (Dany Boon). Choć nosi skarpetki do sandałów i początkowo ma ją za lesbijkę, ku zaskoczeniu ordynarnej przyjaciółki głównej bohaterki, Ariane (Karin Viard) na jednej wspólnej nocy się nie kończy.

Jeśli chodzi o naczelnego antagonistę, młody-przebiegły jest w swojej roli niebywale jednowymiarowy. Chytry uśmieszek, intrygi na poziomie Dennsa Rozrabiaki, który – ze względu na różnicę pokoleniową i klasową – ma do dyspozycji wyszukiwarkę Google’a i notes dokumentujący jego edypalną miłość do matki, a zarazem niechęć do jej kochanka… Przyznać trzeba, że jak na komedię osadzoną we współczesnych realiach, taka konstrukcja bohatera mocno trąci myszką.
Przedstawiony przez Delpy świat to wydmuszka, którą widzom prezenotwano już wielokrotnie: szykownych, wyzwolonych i majętnych mieszkańców Paryża charakteryzuje próżność, rozkład rodzinnych więzi, instrumentalne traktowanie partnerów, niezdecydowanie, niedojrzałość dotykająca w równym stopniu nastolatków, co dorosłych. Na płaszczyźnie relacji matka-dziecko nie ma tu mowy o jasnym wytyczaniu granic, wpajaniu wartości czy dawaniu lekcji samodzielności; na płaszczyźnie relacji kobieta-mężczyzna rzadko kiedy wychodzi się poza seksualność i stereotypowe bariery.
Cynizm w miejscu romantyzmu oczywiście mógłby zdać egzamin gdyby tylko Lolo rzeczywiście było tym, czym być miało: komedią. Tymczasem niemal wszystkie sceny z Vivien i Ariane zamiast bawić pikanterią, żenują niesmacznością. Wspomniane już intrygi nastoletniego maminsynka w najmniejszym stopniu nie wykraczają poza ramy wyznaczone przez jego ekranowych poprzedników, w dodatku tych ze znacznie niższego przedziału wiekowego. Talent komediowy Boona nie może choćby uchodzić za koło ratunkowe, bo fabularna woda jest zbyt płytka, żeby w ogóle móc w niej pływać. Odtwórczość tak poszczególnych wątków, jak i całości bynajmniej nie pomaga zaangażować widza. W przeciągu półtorej godziny seansu prześlizgujemy się po gładkiej, pozbawionej jakichkolwiek pęknięć, przeszkód czy urozmaiceń powierzchni, otoczeni kliszami, które moglibyśmy odtworzyć z pamięci już po obejrzeniu zwiastuna. Nawet zaskoczenie, w zamyśle zapewne przewrotne, wydaje się dojmująco odtwórcze. Tym większa szkoda, żę reżyserka nie wzięła sobie do serca słów Lolo, który w jednej ze scen ostrzegał matkę: raz przygotowywanie w określony sposób danie zachwyci, ale wielokrotnie serwowane zanudzi na śmierć. Gdyby tylko Delpy nie odtwarzała, krok po kroku, jak jej bohaterka w czasie przygotowywania kurczaka, gotowego przepisu, lecz odważyła się zmienić składniki, proporcje lub doprawić całość inaczej, efekt końcowy mógłby być zupełnie inny.
https://www.youtube.com/watch?v=rthyz1bHjEE
W dodatkach do wydania DVD znalazł się zwiastun filmu.