Komediodramat – najbardziej eksploatowany gatunek filmowy w ostatnich latach. Niestety duża część jego przedstawicieli prezentuje, delikatnie mówiąc, nijaką wartość poznawczą oraz nikłe zasoby ambicji. Podchodzenie do kolejnych tytułów z coraz większą wątpliwością wydaje się być zatem w pełni usprawiedliwione. Po co nam kolejny film kanapowy? Nie lepiej byłoby zainwestować pieniądze wydane na produkcję w bardziej twórcze zajęcia? Co jeszcze mogą nam zaoferować twórcy? Podaż na pozycje komediowe zagwarantował nam przegląd praktycznie wszystkich dostępnych tematów, nie było chyba jeszcze tylko … nieboszczyka z gazami jelitowymi, którego martwe ciało stanowi wielofunkcyjne narzędzie? Tak, zdecydowanie Dan Kwan oraz Daniel Scheinert mogą szczycić się (co najmniej) oryginalnością. Tylko czy to wystarczy, aby wyrwać się z marazmu, w jakim znalazło się kin komediodramatyczne?
Na początek trochę filozofii: Jeśli nie wiesz, czym jest Jurassic Park, to nie wiesz niczego. Zastanawialiście się kiedyś nad sensem waszego istnienia w podobny sposób? W ten właśnie sposób główny bohater Hank (Paul Dano) zwraca się do swojego martwego towarzysza (Daniel Radcliffe). Ale po kolei… Bezludna wyspa gdzieś po środku Pacyfiku, a na niej samotny Hank. Nie wiadomo jak się na niej znalazł, lecz z pewnością można stwierdzić, że spędził na niej już sporo czasu – świadczą o tym bowiem jego zapędy samobójcze. Podczas jednej z nieudanych prób odebrania sobie życia, zauważa on człowieka leżącego wyrzuconego na brzeg. Okazuje się jednak, iż jest on martwy, zatem początkowa radość naszego bohatera szybko zamienia się w rozczarowanie. Gdy Hank powrócił do swoich rutynowych czynności (znów próbował się powiesić) jego oczom ujawniły się niespotykane dotąd cuda. Nieboszczyk zmaga się z niewyobrażalnie silnymi gazami, które ostatecznie posłużą im obojgu do opuszczenia wyspy… Brzmi sensownie, nieprawdaż? To jednak nie koniec paranormalnych aktywności zmarłego – jak się bowiem okazuje nie do końca jest on martwy. Początkowo przerażony Hank szybko oswaja się ze swoim dość nietypowym partnerem, a także z jego dość nietypowymi zdolnościami, do których należą m.in. filtrowanie brudnej wody poprzez usta, przecinanie wszelkich przedmiotów za pomocą zębów oraz umiejętność nawigowania … ekhm, pewną częścią ciała. Wszystkie te cechy okażą się przydatne do przetrwania w dziczy i poszukiwaniach ludzkiej cywilizacji. W trakcie podróży między kompanami narodzi się niezwykła więź, która odmieni ich dotychczasowe życie (w tym drugim przypadku śmierć).
O czym jednak traktuje ten film? Czy jest to tylko płytka komedia o zacięciu fantastycznym? Otóż nie. Swiss Army Man choć z początku usiłuje przekonać widza o przynależności do właśnie tego gatunku, to zdecydowanie zmienia swe oblicze w dalszej części widowiska. Okazuje się bowiem, iż tematem przewodnim produkcji staje się szeroko rozumiana miłość i towarzyszące jej objawy oraz konsekwencje – brak odwzajemnienia, odrzucenie, samotność, a z drugiej strony jej bezgraniczność, wyjątkowość i ogromna wartość. Tematyka stara jak świat, ale nikt do tej pory nie opowiedział jej za pomocą pierdzącego nieboszczyka! Choć mówię to pół żartem, pół serio, to niniejsza oryginalność zdecydowanie wpływa na odbiór dzieła. Nie mamy tu bowiem do czynienia z żadnym z oklepanych scenariuszów, a kwestie poruszane przez bohaterów, mimo że płytkie i popularne, zostały przedstawione w niezagospodarowany dotąd sposób. Wszystko to sprawia, że film naprawdę wciąga, momentami wzrusza, a widz może podzielić się swoją sympatią z wydarzeniami na ekranie.
Zobacz również: Barany. Islandzka opowieść – recenzja DVD osobliwego komediodramatu
Wspomniałem o tym, iż film można podzielić na dwie części: pierwszą komediową i drugą bardziej dramatyczną. Jest to dość ryzykowny zabieg twórców, jako że nie wszyscy widzowie będą w stanie przebrnąć początkowe 30 minut filmu. Powód jest jeden – humor, nie tylko na początku ale i na przestrzeni całej produkcji, jest nieskomplikowany, a często wręcz prostacki i ordynarny. Co bardziej wyczulone osoby zapewne mogą się poczuć się zniesmaczone, lecz nie ukrywajmy, że Swiss Army Man kierowany jest do jednej grupy odbiorców – nastolatków oraz młodzieży. Hank jest bowiem typem, modnego ostatnimi czasy, geeka. Samotny, nie grzeszący specjalnie urodą, rzucający na prawo i lewo motywami i anegdotami z filmów. Kolejną ku temu przesłanką jest sposób, w jaki twórcy podeszli do tematyki miłości. Dylematy z jakimi zmagają się bohaterowie są klasycznymi przykładami wieku młodzieńczego – strach przed konfrontacją z ukochaną, obawa przed odrzuceniem i ostracyzmem społecznym oraz idealistyczne wizje związku z drugą osobą. Target został zatem wyraźnie sprecyzowany.
Mimo to, nie można odmówić produkcji pewnego swoistego uroku. Jest on niezwykle prosty, rzekłbym nawet prymitywny, ale zarazem przyciągający i absorbujący. W pewnym momencie mimowolnie zaczynamy kibicować naszym bohaterom i pragniemy szczęśliwego zakończenia ich podróży. I właśnie wtedy nadchodzi ten nieszczęsny koniec … Za pośrednictwem jednej sceny twórcy zniweczyli praktycznie cały swój wysiłek włożony w zbudowanie poważnej i tragicznej końcówki produkcji. Gdy wydawało się, że wszystko co przydarzyło się Hankowi było wyłącznie projekcją jego samotnej i odosobnionej wyobraźni (co nadałoby historii mocno psychologiczny wydźwięk), nagle zostaje obrócone w rzeczywistość, kompletnie rujnując przesłanie filmu. Czy jednak można mieć o to pretensje? W końcu rozmawiamy o komedii. Nie miałbym nic przeciwko humorystycznemu zakończeniu, gdyby wcześniej nie sugerowano nam niezwykłego tragizmu zaistniałej sytuacji. Wybór twórców zdegradował wydźwięk produkcji do marnej groteski, na czym z pewnością ucierpi jej reputacja.
Czy, biorąc pod uwagę wszystkie wspomniane kwestie, warto poświęcić na Swiss Army Man odrobinę swego czasu? Tak, przy zastrzeżeniu, iż potraktujemy ten film jako ciekawostkę lub niezobowiązującą rozrywkę. Twórcy zafundowali nam intrygujący i oryginalny scenariusz, który być może nie rzuca nowego światła na podejmowaną tematykę, lecz z pewnością odświeży atmosferę w okół anemicznego kina komediodramatycznego ostatnich lat. Czy będzie to fenomen, który na dłużej zagości wśród nas? Póki co film zbiera całkiem pozytywne recenzje, zatem istnieje pewien background dla scenarzystów. Tylko czy powinno dwa razy wchodzić się do tej samej rzeki …
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe