Walka z żywiołem, walka z monstrum, walka z samym sobą…
„W samym sercu morza” potwierdza tezę, że Ron Howard nie robi słabych filmów. Czy reżyser znany z tak wyśmienitych produkcji jak „Piękny Umysł” czy „Człowiek Ringu” stworzył dzieło, które zajmie miejsce na panteonie jego twórczości? Niestety nie. Nowy obraz Howarda, chociaż przedstawiony został w intrygującej literackiej narracji, jest bardzo szablonowy, można nawet powiedzieć podręcznikowy do bólu. Widowiskowo zapowiadające się polowanie na morskiego giganta można niestety podsumować krótko: miało być epicko, a wyszły z tego „Szczęki 5″…
Na szczęście film nie opiera się jedynie na przerysowanym pojedynku z legendarnym kaszalotem. To świetnie opowiedziana historia o walce z żywiołem i własną dumą, o braterstwie i niespełnionych ambicjach, o przekraczaniu granic moralności w obliczu śmierci. Fabuła produkcji naszpikowana jest mnóstwem dylematów, metafor i wartości. Scenarzysta Charles Leavitt („K-Pax”, „Krwawy diament”) w bardzo dosadny sposób przedstawił wątpliwość co do moralnego sensu wielorybnictwa. Jest lato 1819 roku. Amerykański statek Essex wypływa z portu w Nantucket w kolejny kilkuletni rejs. Okrętem dowodzi kapitan George Pollard (Benjamin Walker), pochodzący z rodziny o wielkim majątku i z wieloletnią tradycją wielorybniczą. Dowódca nie posiada jednak tak dużego doświadczenia i charyzmy co pierwszy oficer Owen Chase (Chris Hemsworth), który pomimo niesamowitych umiejętności, nie dostał jeszcze własnej załogi ze względu na swoje pochodzenie. 20 listopada 1820 roku dochodzi do tragedii. Okręt wielorybniczy Essex zostaje zaatakowany przez legendarnego kaszalota o niezłomnej woli i niemal ludzkim pragnieniu zemsty. Poróżnieni ze sobą oficerowie muszą stawić czoła własnej dumie, walcząc tym samym z głodem i strachem.
Po wyśmienitym „Wyścigu” Ron Howard zmienia tor formuły 1 na bezkres oceanu, zostawiając przy sobie swojego nowego ulubieńca Chrisa Hemswortha. Jak się okazuje, ten duet reżyser-aktor sprawdza się idealnie! Hemsworth fenomenalnie wykreował swojego bohatera, tworząc bardzo autentyczną postać I oficera Owena Chase’a, z którym widz utożsami się z łatwością. Doskonale dobranej obsadzie nie można wiele zarzucić. Na szczególną aprobatę zasłużyli: Benjamin Walker („Abraham Lincoln: Łowca wampirów”), Cillian Murphy („Mroczny Rycerz”), Tom Holland (Przyszły „Spider-Man”), Frank Dillane („Fear the walking dead”) oraz Michelle Fairley („Gra o Tron”).
„W samym sercu morza” to drugi po „Apollo 13” film Howarda, w którym tak duże skrzypce odgrywa oprawa wizualna. Widowiskowe zdjęcia przedstawiające gniew oceanu oraz rozległe panoramy robią wrażenie! Podczas seansu warto zwrócić uwagę na detale. Precyzyjnie wykonane kostiumy i scenografia jak również fenomenalna charakteryzacja to bez wątpienia jedne z największych atutów produkcji. W filmie nie brakuje oczywiście efektów komputerowych, które – jak przystało na wysoki budżet – wyglądają wyśmienicie. Więcej natomiast można było oczekiwać od ścieżki dźwiękowej. Kompozytor Roque Baños („Mechanik”, „Martwe zło”) skomponował muzykę, która nie zapada w pamięć, pozostając gdzieś w tle produkcji, zupełnie nie zwracając na siebie uwagi. Wielka szkoda, ponieważ produkcje Howarda zawsze cechował genialny soundtrack, a przykładu nie trzeba szukać daleko. Przypomnijmy sobie np. takie motywy produkcji Hansa Zimmera jak „Lost but Won” z filmu „Wyścig” czy „503” z „Aniołów i Demonów”.
W filmie „W samym sercu morza” najbardziej boli brak pierwiastka epickości, na którym opiera się cały fenomen powieści „Moby Dick”. Tempo produkcji jest dość nierówne, a emocjonujący pojedynek z wielkim kaszalotem z czasem zaczyna przypominać kolejną część serii „Szczęki”, w której zwierzę rozpoczyna osobistą wendettę. Pomimo tego, że nie jest to jeden z najlepszych filmów Rona Howarda, nie jest to też obraz, który hańbiłby jego wcześniejszą twórczość. „W samym sercu morza” to dobre kino z pogranicza przygody i dramatu, nieco nachalne w swojej konwencji, które opowiada jednak ciekawą historię ludzi walczących z żywiołem i własnymi słabościami. Jeśli kilka motywów potraktujecie z przymrużeniem oka, czeka Was poruszająca i przede wszystkim pouczająca wizualna uczta!