Recenzja Agentki, przezabawnej komedii sensacyjnej na DVD

Rozstrzelani śmiechem

Niespełna cztery lata temu reżyser Paul Feig odkrył dla świata talent Melissy McCarthy. Od Druhen, w którym to filmie zagrała irytującą, nieznośną, ale wywołującą salwy śmiechu Megan, jej kariera jest na nieustannej trajektorii wznoszącej. Grała już niemalże pełnoprawną pierwszoplanową postać u boku Sandry Bullock w Gorącym towarze, ale na dużą skalę to jej pierwsza, samodzielna wiodąca rola. Z reżyserem, który potrafi kierować nią jak mało kto, oraz całą plejadą gwiazd na drugim planie nie mogło być mowy o słabiźnie. Mało tego – Agentka to bez wątpienia jeden z najzabawniejszych filmów tego roku.

spy04

Z otwierającą sekwencją rodem z przygód Jamesa Bonda lądujemy w świecie tajnych agentów, spisków, zagubionych głowic nuklearnych, pięknych kobiet i szarmanckich mężczyzn, gdzie kule świszczą, kości gruchocą, a dobro zawsze zwycięża. Jude Law z lekkością i urokiem wciela się agenta Bradleya Fine’a, który jest na tajnej misji w Bułgarii. Jego nawigatorem po nieprzyjaznym terenie jest Susan Cooper (McCarthy), siedząca w piwnicy kwatery głównej FBI kilka tysięcy kilometrów dalej analityczka, komunikująca się z nim za pomocą mikronadajnika w uchu. Kobieta zna go na wylot i po chwili wiemy już, że ma do niego słabość. Jak jednostronne jest to uczucie, Susan – postrzegana jako samotna panna z bzikiem na punkcie kotów i ciast – przekona się na romantycznej kolacji w Paryżu, podczas której Bradley podaruje jej „uroczy” naszyjnik. Kiedy w czasie następnej akcji agent zginie z ręki podstępnej Rainy Boyanov (Ross Byrne) i tożsamość pozostałych szpiegów zostanie skompromitowana, ktoś inny będzie musiał przejąć pałeczkę i dokończyć ważną misję odnalezienia ładunku nuklearnego. Ostatnią kandydatką do pracy poza biurem wydaje się być Susan.

Podczas oglądania Agentki miałem wrażenie, że Paul Fieg, który jest również autorem scenariusza, pisał film z mottem „jeżeli scena nie jest śmieszna, zwracamy pieniądze za bilet”. Dzięki temu seans dostarcza nam prawdziwej kanonady dowcipów, ciętych ripost, humoru sytuacyjnego, komizmu postaci. Jest tu wszystko, od parodii, przez farsę, groteskę po najmocniejszy w tym filmie humor słowny. Najlepsze jednak jest to, że nie jest to irytujący zlepek skeczy, na co zdaje się cierpieć wiele komedii. Agentka ma zasadniczą, dobrze zarysowaną fabułę, traktowaną z zupełną powagą. Szefowa FBI (Allison Janney) wysyłając siedzącą za komputerem korpulentną kobietę być może chwyta się brzytwy, ale świadomie daje jej tylko zadnie obserwatorki robiącej rozeznanie, przebranej za niepozorną, amerykańską turystkę. Głosem w jej uchu będzie koleżanka z biurka obok Nancy (Miranda Hart), a szpiegowskie gadżety niewiele będą miały wspólnego z tymi, do których przyzwyczaił nas Bond. Prawdziwa siła komedii polega na tym, że Susan okazuje się lepszą agentką operacyjną niż cały zastęp mężczyzn, z granym przez Jasona Stathama Rickiem Fordem na czele. Nie stała się nią nagle, swoje umiejętności skrupulatnie ukrywała, stosując się do rezolutnych słów matki: „w tłum się wpasuj, nie hałasuj”. Cooper nie porzuca swoich marzeń i kiedy otrzymuje szanse, postanawia ją właściwie wykorzystać. „Agentka” staje się tym samym nie tylko triumfem komedii, ale kolejnym, po Mad Max: Na drodze gniewu, feministycznym filmem celebrującym role kobiet, przebijających się bezceremonialnie w świecie do tej pory zarezerwowanym dla mężczyzn.

spy01

Film Feiga idealnie odnajduje balans pomiędzy parodiami gatunku w stylu „Austina Powersa”, a thillero-romansem spod znaku „Wybuchowej pary”. Sceny akcji, pościgi i choreografia walk wręcz jest na wysokim poziomie. Szczególnie spektakularna walka na noże i patelnie w kuchni jednej z restauracji jest żywcem wyjęta z Ultimatum Bourne’a. Oczywiście, nawet w najpoważniejszych tarapatach bohaterowie rzucają rozbrajający nastrój tekst albo zachowują się odrażająco niepoprawnie. Granie z oczekiwaniem widza w „Agentce” jest najsilniejszym źródłem komizmu, daje oglądającym poczucie obcowania z czymś nowym, ale oparte jest na znajomości oryginału. Działa to na skali od małych detali, jak choćby wspomniane gadżety szpiegowskie, przez konstrukty całych postaci, na głównej bohaterce kończąc. Melissa McCarthy i jej Susan od pierwszej sceny zaskakuje, bo nie ma w sobie nic rubasznego i odrażającego, co znamy choćby z Druhen. Slapstikowa fizyczność aktorki poszła na bok na rzecz jej komicznej maniery, która okazuje się atrybutem w wykonywanej przez Cooper pracy. Jeżeli ten film nie odmieni zdania publiczności o gwieździe filmu, to nie wiem, co zdoła to zrobić.

spy02

Podobna rzecz dzieje się na drugim planie. Twórcy zdecydowali się zatrudnić kilka gwiazd, których nie podejrzewaliśmy o to, że potrafią być śmieszne. Ross Byrne bywała zabawna, ale nie do tego poziomu, ze sztuczną burzą włosów i głupim akcentem jest karykaturą samej siebie. Natomiast największe odkrycie tego filmu to Jason Statham. Ten sam, który gra w filmach, gdzie rządzą wybuchy, mięśnie i testosteron, a kule świszczące obok uszu. Aktor do potęgi n-tej naśmiewa się ze swojego wizerunku macho, grając agenta Forda, który w czasie swojej kariery „zjadł tyle mikrochipów, że mógłby wysrać komputer”, oraz „skoczył z drapacza chmur używając płaszcza jako spadochronu”. Nieustające potyczki słowne między nim a Susan to źródło niewyczerpanych żartów sytuacyjnych. Zresztą Susan doskonale radzi sobie z facetami, których rozstawia po kątach bez większego problemu. W tym kontekście do drugoplanowych klejnotów dodać trzeba Petera Serafinowicza, Brytyjczyka wcielającego się w obleśnego, włoskiego agenta, patrzącego na każdą kobietę jak na kawał mięsa.

Nie martwcie się, to nie jest jeden z tych filmów, który wszystkie zabawne sceny zdradził w zapowiedziach. Do odkrycia zostało o wiele więcej, więc przygotujcie się na maraton śmiechu o wiele lepszy, niż kolejny wieczór kabaretów w polskiej telewizji. Publiczność podczas premierowego seansu w Londynie co chwila parskała śmiechem i zasłużenie zgotowała obecnym w kinie aktorom prawdziwą owację. „Agentka” bawi do rozpuku, wprawia w dobry humor, powala lekkością i bezpretensjonalnością. Taka komedia to rzadka perła w oceanie przeciętności. Jeżeli ten tytuł nie zrodzi co najmniej jednego sequela, będę szczerze rozczarowany.

Redaktor

Dziennikarz filmowy i kulturalny, miłośnik kina i festiwali filmowych, obecnie mieszka w Londynie. Autor bloga "Film jak sen".

Więcej informacji o
, , , ,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?