Edha – recenzja 1. sezonu argentyńskiej produkcji Netflixa

Czy wiecie, co skrywa przed nami świat mody? Co kryje się za pokazami znanych projektantów? Argentyński serial Edha odkrywa przed nami drugie dno modowego biznesu. Brutalna rzeczywistość podana jest tutaj w chłodnych, beznamiętnych barwach. Czy warto się więc skusić?

Nowa produkcja Netflixa reklamowana była jako pełna pasji i namiętności historia. Rysowane mocnymi barwami zwiastuny, pełne pięknych ujęć i pikantnych scen z pewnością przyciągnęły przed ekran nie jednego widza. Sama już historia dawała nam nadzieję na pełnokrwistą, ciekawą opowieść. Z jednej strony mamy projektantkę o traumatycznej przeszłości, która pomimo przeciwności losu chce odnieść sukces. Z drugiej, mężczyznę, który ledwo wiąże koniec z końcem, a jego celem jest pomszczenie śmierci swojego brata. Wydawałoby się, że nic więcej tutaj nie potrzeba, że ta historia obroni się sama. Niestety. Jak już od dawna wiemy – zwiastunom nie wolno ufać. W tym przypadku podążanie za nimi może nam przynieść jedynie ogromne rozczarowanie. Za sloganami „pierwsza Argentyńska produkcja Netflixa” kryje się bowiem szara, brudna i nudna opowieść… a na takie nie chcemy tracić czasu.

Zobacz również: Gra Geralda – recenzja adaptacji powieści Kinga

Głównym założeniem twórców było pokazanie sztuczności świata mody. Rządzi się on swoimi prawa, gdzie nawet z czyjejś śmierci można uczynić sztukę. Gdzie liczą się głównie pieniądze, a nie prawdziwe uczucia. Ludzie przybierają maski, które mają chronić ich prawdziwe „ja” przed brutalnym życiem. W całości brakuje jednak kontrastu. Choć jednego elementu, do którego widz mógłby się odnieść. Tutaj sztuczność rozlewa się na wszystkie światy nam ukazane, powodując, że królestwo bogaczy nie robi na nas już takiego wrażenia. W serialu każdy bohater nosi maskę. Wszyscy są karykaturami samych siebie. Dodatkowo brakuje w tym wszystkim charyzmy. Aktorzy snują się po planie, jakby nie mieli już siły grać. Nie ma tutaj ani jednej postaci, do której można by zapałać sympatią. Wydawałoby się, że to nie są ludzie z krwi i kości, ale marionetki. Nie wiemy jakie mają pasje, marzenia. Ich charaktery definiują ich problemy i rozterki. A nawet i to jest bardzo topornie zarysowane. Bohaterowie przeżywają emocjonalne wzloty i upadki, ale bardziej się musimy ich domyślać, niż widzimy to na ekranie. Sprawia to, że wszystkie postacie są bardzo papierowe, wręcz sztuczne.

https://www.youtube.com/watch?v=_ewshztlR6o

Trudno się z resztą dziwić, że aktorzy nie potrafią się odnaleźć, kiedy scenariusz im tego nie ułatwia. Akcja bardzo wolno się rozkręca, by potem bez żadnej logiki przyspieszyć. Wiele wątków jest pomijanych lub tylko pobieżnie liźniętych, z kolei nad innymi twórcy bez sensu się rozwodzą. Praktycznie wszystkie twisty fabularne zapowiedziane na kilka pierwszych odcinków, mieliśmy streszczone w zwiastunie. Po co marnować więc czas na oglądanie serialu, skoro można zobaczyć zwiastun, a efekt będzie taki sam. Pełna seria nie odkrywa przed nami żadnej głębi, czy nowych odcieni. Ciekawe wątki, takie jak tajemnicze samobójstwo matki głównej bohaterki, czy śledztwo wokół pożaru pracowni, nie są odpowiednio wyeksponowane. Ta jednostajność akcji przejawia się nawet w monologach narratorki, które towarzyszą każdemu odcinkowi. Miarowy głos Juana Viale jest równie beznamiętny, co cała historia.

Zobacz również: Na pierwszy rzut oka: 1. sezon Seven Seconds

Trochę szkoda, że zmarnowano tak duży potencjał. Historia sama w sobie była bardzo ciekawa, niestety serial zabił chłód i beznamiętność. Gdyby nieco podgrzać temperaturę, wyszłaby z tego naprawdę udana produkcja. Niestety w tym wydaniu Edha zupełnie do mnie nie przemawia. Jedyny plus, jaki mogę jej przyznać, to za zgrabne ujęcia i ciekawą muzykę. Choć i tutaj czuję pewien niedosyt. Przez pierwsze odcinki jesteśmy bowiem zarzucani tymi samymi widoczkami, tylko nakręconymi z różnych stron i perspektyw. Tak jakby ktoś wynajął na jeden dzień drona, a potem wstawiał zdjęcia nakręcone za jego pomocą, gdzie tylko się da. Zresztą te same szerokie ujęcia miejskich panoram można też zobaczyć w zwiastunie.

https://www.youtube.com/watch?v=25uCU2-aZ8w

Edha to dość specyficzny serial. Odwołując się do metafory, jest jak suknia, która w stadium projektu zachwycała i dawała nadzieję na niesamowite doznania. Niestety za realizację wziął się niezbyt doświadczony krawiec, a do tego modelka, która ją ubrała, była koślawa. Nowa produkcja Netflixa jest szara, brudna i przesiąknięta sztucznością. Kto wie? Może taki był właśnie zamysł twórców. By wszystko było pozorne i nienaturalne, tak jak fałszywy jest świat mody. Jednak ten sposób narracji do mnie nie przemawia. Już po pierwszym odcinku, czułam się znudzona. Kolejne pięć utwierdziło mnie tylko w przekonaniu, że lepiej dać sobie spokój. Szkoda marnować czas, na coś tak obojętnego. To już prognoza pogody jest bardziej emocjonalna. W końcu, jak już wielokrotnie pisałam, wystarczy zobaczyć zwiastun – jest 100 razy lepszy.

Zdjęcie wprowadzenia: Netflix

Stały współpracownik

Studentka dziennikarstwa. Miłośniczka kina. Zafascynowana Azją, a w szczególności koreańską kinematografią. Fanka Sherlocka. W wolnych chwilach ogląda seriale, podróżuje lub rozczytuje się w romansidłach.

Więcej informacji o
, , ,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?