Zaginione Miasto Z – recenzja biograficznej opowieści o krnąbrnym podróżniku

Oglądając pierwsze zwiastuny Zaginionego Miasta Z, czułem się trochę tak, jakby zapowiedziano nowe przygody Indiany Jonesa. Klimat awanturniczej przygody, jednej z takich, w których powodzenie nikt nie wierzy, krnąbrny bohater, dzikie plemiona oraz wspaniałe widoki amazońskiej puszczy… to wszystko wywołało we mnie bardzo ciepłe uczucia i miałem ogromną nadzieję, że najnowsza produkcja Jamesa Graya okaże się tak dobra, jak jej zapowiedzi. I wiecie co? Moje oczekiwania okazały się nieco zbyt wygórowane… ale i tak jest dobrze. Bardzo dobrze, rzekłbym!

lostcity2

Historia, którą przedstawia nam omawiana produkcja, jest oparta na faktach. Opowiada o postaci podróżnika – Percy’ego Fawcetta, który podczas jednej z wypraw napotyka ślady pewnej starożytnej cywilizacji. Utwierdza się przez to w przekonaniu, że gdzieś tam, w amazońskiej dżungli, znajduje się miasto, które roboczo nazwał Z; miejsce będące dowodem na to, że europejczycy żyjący w tamtych czasach (akcja filmu dzieje się pomiędzy 1905 a 1925 rokiem) kompletnie nie doceniali osiągnięć ludów żyjących w południowoamerykańskiej puszczy, które żyły na długo przed tymi na Starym Kontynencie. Już od pierwszych zapowiedzi wyprawy mającej na celu znalezienie owego miasta najbardziej cenieni uczeni byli, delikatnie mówiąc, bardzo zdystansowani do pierwszych odkryć Fawcetta, sugerując, że ten doznał majaków związanych z tak niebezpieczną podróżą. Znalazł on jednak kilku ochotników, którzy wybrali się z nim ponownie do Amazonii, by dowieść istnienia Z. Odbył w ten sposób kilka wypraw – każda z nich była bardzo niebezpieczna, członkowie ekipy cierpieli z powodu głodu i chorób, a na domiar złego, puszcza była zamieszkana przez początkowo wrogo nastawionych Indian.

Produkcja Graya porusza również wątek życia rodzinnego podróżnika. Opowiada o relacji z żoną, a także narodzinach kolejnych dzieci i ich stosunkach z ojcem. Jak można się domyślić, rodzina Fawcetta nie miała z nim łatwo, bo znacznie dłużej nie było go w domu, niż był. Dobrze przedstawiona została postać jego żony, która okazała się być zaskakująco silną i nigdy nie tracącą nadziei kobietą. Jeśli już o bohaterach mowa – tutaj twórcom filmu należą się ukłony do samej ziemi. Role zostały przydzielone wręcz idealnie, a większość postaci jest postaciami z krwi i kości. Na uwagę zasługuje przede wszystkim genialna kreacja głównego bohatera, ale również granego przez Toma Hollanda jego syna czy członków ekspedycji.

lostcity3

Nie jest jednak tak kolorowo, jak mogłoby być. Produkcja pełna jest nudnych kliszy i schematów, które przestały być ciekawe jakieś trzydzieści lat temu. Na każdym kroku odnosiłem wrażenie, że gdzieś już ten dialog słyszałem albo że gdzieś już widziałem tę scenę. Wiele wydarzeń zostało kompletnie przerysowanych z klasyków przygodowego kina. Ale, co ciekawe, nie przeszkadza to w odbiorze tak, jak możnaby się spodziewać. Film ogląda się bowiem bez większych zgrzytów – produkcja niezaprzeczalnie ma swój urok. Całości dopełniają wspaniałe widoki amazońskiej dżungli oraz przywoita ścieżka dźwiękowa. 

Ilustracja wprowadzenia i pełnego tekstu: Materiały prasowe

Stały współpracownik

Fan Tarantino, Kubricka i Kazika. Autor "Kalesonów Sokratesa". Jedyny członek redakcji urodzony w XXI wieku.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?