Zło we mnie (2015) – recenzja klimatycznego horroru

Pierwotnie anglojęzyczny tytuł tego filmu brzmiał February, czyli – po polsku – Luty. Bardzo pasuje on do całej produkcji – zimnej, przytłaczającej i pełnej pustki, zupełnie jak drugi miesiąc roku właśnie. I taki klimat panuje przez całe półtorej godziny seansu. Jest zimno, jest dołująco, a tempo akcji nie należy do najbardziej pospiesznych, ale wszystko to wychodzi Złu we mnie na wielki plus. Jest też parę innych powodów, dla których warto zapoznać się z najświeższym dziełem Oza Perkinsa.

złowemnie5555

Zacznijmy od fabuły. Dwie dziewczyny – Katherine oraz Rose – zostają same na okres ferii w szkole z internatem, obie z innych powodów. Opiekują się nimi dwie pozornie miłe panie. Po jakimś czasie poznajemy również trzecią bohaterkę. Graną przez Emme Roberts Joan targa nieznana nam motywacja, by jak najbardziej zbliżyć się do miejsca, gdzie znajduje się owa katolicka szkoła. Kim jest dziewczyna i co nią kieruje – cóż, jest to dla nas ogromna tajemnica. Zresztą, całe Zło we mnie pełne jest różnorakich tajemnic. Scenariusz pełen jest niedomówień, szczątkowych informacji i klisz pozornie zupełnie niepotrzebnych. Szybko może nam przyjść na myśl coś w stylu “to jest bez sensu!”… i na początku owszem, nic się nie klei i żaden motyw do siebie nie pasuje. Jesteśmy w ten sposób zdezorientowany przez większość filmu, ale w tym przypadku zostało to zrealizowane w taki sposób, że z niepokojem śledzimy wydarzenia, nie mogąc doczekać się rozwikłania wszystkich zagadek – wizji śmierci, psychopatycznych skłonności, niechcianej ciąży czy prawdziwej tożsamości dwóch opiekunek szkoły, które, według niektórych uczennic, czczą Szatana.

zlowemnie2

Zło we mnie nie jest horrorem, który straszy wyskakującymi zza rogu potworami czy niespodziewanymi krzykami. Jest produkcją, która dozuje strach bardzo powoli, stopniowo buduje napięcie i robi to wszystko z ogromną klasą. Pozornie tempo jest ślimacze, ale to tylko wzbudza nasz niepokój. Klimatu dodają charakterystyczne postaci – ksiądz-egzorcysta czy tajemniczy gość, który zajął się Joan. Jeśli chodzi o same dziewczyny, tutaj również muszę pochwalić znakomitą grę aktorską, szczególnie wspomnianej wcześniej Emmy Roberts. Muzyka w tej produkcji spełnia kluczową rolę. Buduje nastrój, potęguje strach, towarzyszy nam w najważniejszych momentach. Niskie ukłony należą się kompozytorowi za kawał naprawdę dobrej roboty – ścieżka dźwiękowa idealnie wpasowuje się w klimat filmu.

https://www.youtube.com/watch?v=8LwHioeaTYY

Jestem pewien, że wiele osób nieco zrazi się do Zła we mnie już po pierwszych kilkudziesięciu minutach i stąd chyba wzięło się sporo niezbyt pochlebnych opinii w internecie. Pozornie można odnieść wrażenie, że tak naprawdę nic się nie dzieje, a film jest w zasadzie o niczym… ale to całkowicie złudne, bo od samego początku dostajemy mnóstwo znaków, elementów układanki i motywów, które przybliżą nas do ostatecznego rozwiązania wszystkich zagadek. Zdecydowanie warto się z tym obrazem zapoznać nie ze względu na grę aktorską czy klimat, ale właśnie dlatego, że pełno tu symboliki, subtelnych sugestii i naprawdę dobrze zawiązanej intrygi, która okazuje się mieć swój kształt. Na koniec wszystkie niedopowiedzenia przestają być niedopowiedziane i wszystko staje się jasne. Nieco ponad półtorej godziny spędziłem w ogromnym napięciu, niecierpliwie czekając na dalszy rozwój wydarzeń. Mimo powolnego tempa akcji nie nudziłem się ani przez moment. Zło we mnie jest zdecydowanie filmem ambitnym i według mnie bardzo niedocenionym, który zasługuje na uwagę.

Ilustracja pełnego tekstu: Materiały prasowe

 

Stały współpracownik

Fan Tarantino, Kubricka i Kazika. Autor "Kalesonów Sokratesa". Jedyny członek redakcji urodzony w XXI wieku.

Więcej informacji o
,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?