Wołyń – recenzja DVD filmu Wojciecha Smarzowskiego

„Smarzowszczyzna” jaka jest, każdy widzi. Wołyń, jak większość filmów uznanego polskiego reżysera, nie oszczędza ani bohaterów, ani widza – krew leje się strumieniami, łzy także. Sielankowe kadry dają się zliczyć na palcach jednej ręki, nie blakną jednak pod naporem przepełnionych zwierzęcą brutalnością, emocjonalnie i estetycznie wyniszczających odbiorcę scen; wręcz przeciwnie, tym głębiej zapadają w pamięć. Powiedzieć, że z minuty na minutę napięcie narasta, że atmosfera gęstnieje, to – cytując klasyka – nic nie powiedzieć. Smarzowski stopniowo spycha świat przedstawiony, wraz z jego mieszkańcami, aż do ostatniego kręgu piekieł. Fizyczne i psychiczne katusze bohaterów trudno oglądać bez emocji, jeszcze trudniej objąć rozumem bezmiar bestialstwa. Piorunujące wrażenie potęguje świadomość, że ukazana w filmie rzeź wołyńska to nie tylko frenetyczna wizja twórcy; to historyczny fakt. 

Zosia Głowacka (niebywała Michalina Łabacz), zakochana w Petro (Vasili Vasylyk), młodym Ukraińcu, wydana za mąż za statecznego polskiego gospodarza, Macieja (Arkadiusz Jakubik), to centralna postać filmu; przewodniczka, razem z którą widz coraz głębiej zanurza się w zmierzającej ku katastrofie rzeczywistości. Dojrzałość, z jaką Łabacz przeprowadza swoją bohaterkę przez kolejne granice wytrzymałości, z jaką udaje jej się uchwycić kruchość i siłę, samotność, zagubienie, przerażenie, bezgraniczną rozpacz i jednocześnie wolę przetrwania bohaterki, zasługują na najwyższe uznanie. Nagrodzona Złotym Lwem, debiutująca aktorka ani przez chwilę nie pozostaje w cieniu starszych koleżanek i kolegów po fachu – a przecież towarzyszą jej na ekranie wspomniany już Jakubik, Izabela Kuna, Jacek Braciak, Lech Dyblik. Przez ponad dwie godziny to ją widz najczęściej obserwuje w epicentrum wydarzeń; odczuwanymi – nie sposób nazwać ich odgrywanymi – przez nią emocjami przesiąka. Przybiera więc na sile i tak traumatyczny wymiar seansowego przeżycia. 

Mikołaj Trzaska po raz kolejny udowadnia, że doskonale rozumie język Smarzowskiego i swoimi kompozycjami potrafi go uzupełnić, wzbogacić, czy raczej – jeszcze bardziej skrócić dystans dzielący widza od percepcyjnej granicy wytrzymałości. Kontrowersyjny sposób montażu, chaotyczne, szybkie cięcia, trudno uznać za reżyserskie potknięcie czy niedbałość; to z całą pewnością kolejny element przemyślanej strategii. Sformułowanie „tylko dla widzów o mocnych nerwach” brzmi banalnie, ale pasuje doskonale. Dodałabym jeszcze: raczej dla widzów gotowych poszerzać konteksty, doszukiwać się informacji, drążyć, doczytywać. Bo triumfator tegorocznych Orłów, czego dowodzić może scena z dwoma kazaniami, ma potencjał wprawienia w ruch maszyny refleksji, rozliczeń z historią i jej przepracowań. Pierwsza produkcja opowiadająca o tragicznym epizodzie w historii polsko-ukraińskiej obraz to nie tylko zbiór dantejskich scen. To film, owszem, frenetyczny do cna, mroczny, napawający wrażeniem ciągłego osaczenia, ale przede wszystkim ukazujący destrukcyjną, oddolną siłę skrajnych ideologii, zgubnych przesłanek, podsycania animozji. Ważny, przez jakiekolwiek przypadki odmieniać to słowo. Reżyserska maestria Smarzowskiego sprawia, że – nie wiedzieć kiedy – widz przenika do wołyńskiego świata, zaczyna się w nim dusić, chce i nie potrafi się z niego wydostać, złapany w pułapkę szamocze się daremnie. Tym większy efekt przynosi niejednoznaczność sceny finałowej; dowolność interpretacji, jakie za sobą pociąga. Niespodziewane wyciszenie, ledwie wyczuwalna subtelność, kontrastujące z dotychczasową masakrą. Jakby rozpędzona maszyna wyhamowała, ale już po wielkiej tragedii. 

W efekcie po seansie, czy nawet w trakcie jego trwania, odczuć można autentyczne, fizyczne wycieńczenie, osiągnięte poprzez zastosowanie określonych zabiegów formalnych (montaż, kadry, muzyka, klimat, także długość) z intensywnością wydarzenia, które za sprawą Wołynia staje się czymś na kształt quasi-doświadczenia. Ma wstrząsać, ma prowokować, ma uświadamiać, ma boleć. Właśnie dlatego film nie tylko w a r t o, wręcz t r z e b a obejrzeć; krytycznie, empatycznie – dobór klucza odbioru to w tym przypadku kwestia indywidualna. Żeby nie powiedzieć: drugorzędna. 

Dziennikarz

Studentka czwartego roku Tekstów Kultury UJ.
Ze świata literatury najbardziej lubi powieści, ze świata muzyki - folk, ze świata kina - (melo)dramaty oraz indie. I Madsa Mikkelsena, oczywiście.

Więcej informacji o

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?