Kruk jest ekranizacją komiksu Jamesa O’Barra o tym samym tytule. Historia opowiada nam o Ericu Dravenie, zamordowanym w makabrycznych okolicznościach, muzyku rockowym, który wraca zza grobu aby zemścić się na mordercach swojej narzeczonej. Historia, na pierwszy rzut oka, niezbyt wyszukana a nawet można pokusić się o stwierdzenie, że sztampowa. Diabeł jednak tkwi w szczegółach.
Pierwszym, co stanowi o wyjątkowości filmu, jest, z pewnością, design świata przedstawionego. Miasto w Kruku nie jest miejscem, gdzie ktokolwiek chciałby dobrowolnie zamieszkać. Po ulicach panoszą się zbiry, napady i kradzieże są na porządku dziennym, a wieczny mrok spowijający wszystko pogłębia mroczną atmosferę. Całość przypomina bardziej gotyckie zamczysko niż typową metropolię.
Kolejnym elementem, nad którym warto się pochylić, są bohaterowie. Tutaj całość kradnie absolutnie fantastyczny Brandon Lee, który jako tytułowy mściciel jest odpowiednio niepokojący i fascynujący jednocześnie, a sceny gdy przemierza wspomnianą gotycką scenerię w swoim firmowym makijażu, naprawdę mogą wywołać dreszcze. Jednak nie można również zapominać o innych. Ernie Hudson jako dobroduszny policjant Albrecht, potrafi wykrzesać z siebie na tyle dużo ciepła, że stanowi swoistą iskierkę dobroci w opanowanym anarchią mieście. Tak samo młoda Rochelle Davis w roli małej Sarah, która swoją niewinnością i młodzieńczym urokiem stanowi świetną przeciwwagę dla reszty mieszkańców miasta. Grzechem byłoby również nie wspomnieć Michaela Wincotta w roli złowieszczego Top Dollara, który po raz kolejny udowadnia, że jest wręcz stworzony do roli czarnych charakterów.
I oczywiście klimat. Atmosfera Kruka jest fenomenalna. Wspomniana gotycka scenografia i wszechobecny mrok świetnie potęgują uczucie zagubienia i bezprawia, otaczającego bohaterów. Całość spaja też kapitalna muzyka Graemy Revella, uderzająca w posępne i niepokojące tony. Do tego film nie wstydzi się również epatować brutalnością i wulgarnym językiem.
Swoje trzy grosze też niewątpliwie dorzuca wyjątkowo ponura historia zza kulis. Podczas procesu kręcenia wspomniany odtwórca głównej roli, Brandon Lee. Zginął on w wyniku wypadku z bronią, która okazała się być załadowana prawdziwą amunicją. Przez to wiele scen twórcy musieli dograć już po śmierci aktora, nakładając cyfrowo jego twarz na dublera. Te problemy jednak na wpłynęły prawie wcale na jakość samego filmu, co stanowi o wielkości Alexa Proyasa, reżysera całości.
Co do wad, to ciężko mi jakieś znaleźć. Końcowy akt filmu trochę odstaje tempem i realizacją od reszty filmu. Widać to zwłaszcza podczas finału w katedrze. Mógłbym się też przyczepić do okazjonalnych dłużyzn i momentami dezorientującego montażu, gdzie nagłe, szybkie cięcia potrafią zaburzyć perspektywę. Ale to drobiazgi, nie są specjalnie istotne w kontekście całości.
Wymienione powyżej atuty to, rzecz jasna, nie jedyne powody, dla których warto wrócić do Kruka. Resztę jednak musicie odkryć sami. Naprawdę warto dać się znowu porwać historii mściciela w makijażu. Jest to pozycja jedyna w swoim rodzaju. I miejmy nadzieję, że już niedługo nawiedzi nas jej godne wznowienie.
Ilustracja główna: Kadr z filmu Kruk