Recenzja filmu Za wszelką cenę (2004)

Clint Eastwood nie zawodzi ani jako aktor, ani jako reżyser. Ostatnio w polskich kinach wyświetlano najnowszą produkcję Amerykanina – Sully, co stanowi dobry pretekst, aby powrócić do starszych filmów tego twórcy. Ciężko zdecydować się, po którą pozycję sięgnąć, odświeżając obrazy wyreżyserowane przez Eastwooda, jednak tym razem wybór padł na Za wszelką cenę. Produkcja nagrodzona niemal wszystkimi możliwymi nagrodami, w tym tymi najważniejszymi – Oscarami, w kategorii najlepszy film, najlepszy reżyser, najlepsza aktorka pierwszoplanowa oraz najlepszy aktor drugoplanowy.

Za wszelką cenę

Historia opowiadana w filmie określona mogłaby być mianem typowego hollywoodzkiego scenariusza – bohaterka wywodząca się z biednej rodziny, borykająca się z kłopotami, postanawia przeżyć swój amerykański sen. Mimo swojego niemłodego już wieku – który powinien przekreślać jej możliwości na osiągnięcie sukcesu – uparcie dąży do celu na przekór zrzędliwemu trenerowi. Co ciekawe, Clint Eastwood nie zmienił niczego w scenariuszu zaproponowanym mu przez Paula Haggisa. Widz jest w stanie przewidzieć rozwój fabuły, jednak zupełnie nie przeszkadza to w odbiorze produkcji. Przyzwyczajono nas przecież do historii polegających na ciągu wydarzeń podobnym do tego – „Trenuj mnie! Nie. Trenuj! Nie. Trenuj. No dobra”. Nie skreślamy więc filmu z powodu nieskomplikowanego scenariusza pomimo, że momentami wydaje się, że prezentowana fabuła jest zbyt prosta.

Za wszelką cenę to przede wszystkim popis umiejętności aktorskich trzech osób – Hilary Swank, Morgan Freeman (nagrodzonych Oscarami) oraz oczywiście Clinta Eastwooda. Ciężko wyróżnić tym filmie głównego bohatera, bowiem wszystkie wymienione charaktery mają znaczący wpływ na toczącą się historię. Amerykańska aktorka wciela się w postać Maggie – początkującej bokserki, która z potocznym uporem maniaka dąży do osiągnięcia sukcesów w boksie. Choć z początku można nie czuć się przekonanym do odtwórczyni tej roli (zwłaszcza, gdy występuje ona w takim towarzystwie), to jednak z każdą sceną Swank wypada coraz bardziej przekonująco. Koniec końców, widz bez większych oporów jest w stanie kupić ją w całości oraz kibicować jej aż do napisów końcowych. Obok niej na ekranie pojawia się Eastwood (wręcz standardowo, a mimo to za każdym razem tak samo rewelacyjnie!) grający Frankiego, trenera, ale przede wszystkim wiecznie marudzącego staruszka próbującego ułożyć swoje życie rodzinne. Bardzo przypomina ta kreacja charakter z późniejszego filmu Gran Torino (2008) – tam podobnie postać, która powinna nie zbudzać sympatii widza, poprzez stopniowe odsłanianie swoich motywacji oraz przeżyć, buduje z odbiorcą pewnego rodzaju emocjonalną więź. Prócz tego duetu jest również Morgan Freeman – bohater trzymający się na uboczu rozgrywających się wydarzeń, a jednocześnie paradoksalnie najważniejszy, bowiem to on opowiada nam, co zaszło. Na skutek zastosowania takiej narracji wiemy jedynie tyle, ile wie Eddie. Niektóre zarysowane wątki będą więc nadal dla odbiorcy tajemnicą – przykładowo nigdy nie dowiemy się, co zaszło między Frankiem a jego córką. Ciekawostką jest to, iż na początku to Freeman miał wcielić się w rolę Frankiego, jednak reżyser ostatecznie postanowił osobiście zagrać trenera.

Za wszelką cenę

Zobacz również: Sully – recenzja nowego filmu Eastwooda z Tomem Hanksem

Clint Eastwood przyzwyczaił nas do tego, że swobodnie możemy określać go mianem człowieka-orkiestry. Oprócz bycia aktorem, czy reżyserem, nie boi się on również komponować muzyki do filmów (dwunastokrotnie!), co robi z niezwykłym wyczuciem (wtedy, gdy w wolnych chwilach nie próbuje swoich sił, pracując przy zdjęciach). Niech widza nie zaskoczy więc informacja zamieszczona w napisach końcowych, iż za pojawiające się melodie w trakcie seansu odpowiada nikt inny niż ów człowiek-orkiestra.

Choć Za wszelką cenę momentami na siłę próbuje wycisnąć z nas łzy, nie sposób mieć do Eastwooda większych pretensji. Film, oprócz zachęcania odbiorcy do sięgania po swoje marzenia (na które nigdy nie jest za późno!) stawia przed nim pytanie związane z polskim tytułem – czy warto za wszelką cenę dążyć do postawionego celu? Jesteśmy w stanie przewidzieć dalszy ciąg wydarzeń, oczekujemy na punkt kulminacyjny, pewne załamanie, a potem na rozwiązanie akcji. Produkcje Eastwooda przesiąknięte są motywacją, przełamywaniem barier oraz swojego rodzaju patriotyzmem. Wpływa to na to, iż zawsze warto sięgnąć po wyreżyserowane przez niego filmy.

Chodźmy do kina!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?