Lata 60 w stanach to czas licznych ruchów o prawa obywatelskie oraz walki z rasizmem. Zwłaszcza na południu, opresja względem czarnych stanowiła spory problem, aktywni konfederaci zrzeszają się tam do dziś. Dziwi mnie dlatego fakt, jak protekcjonalnie został potraktowany ten temat w filmie.
Jest to adaptacja książki, w której głównym motywem jest dziennikarka zbierająca materiały o tytułowych służących, aby wypuścić na świat powieść, która to rzekomo odmieni podejście ludzi do sprawy. Jak na ironię, film opowiadający o traktowaniu czarnych służek wysuwa na pierwszy plan jak najwięcej białych postaci. To oczywiście temat rzeka, obsadzanie grup etnicznych w Hollywood stanowi śliskie zagadnienie od zawsze.
Na dobrą sprawę, film momentami zdaje się sam nie wiedzieć, o czym chce opowiadać. Sama narracja jest tutaj poprowadzona wzorowo, w gruncie rzeczy to dobrze opowiedziana historia. Biorąc jednak pod uwagę tematykę, jakiej się podejmuje, sporo tutaj nacisku na niepotrzebne wątki (bądź też podejmowanie się ich, aby później w efekcie nic z nimi nie zrobić). Gdyby nie to, że reżyser nieustannie nam przypomina, o czym ten film powinien być (poprzez wszelkiego rodzaju napisy na budynkach czy taksówkach mówiące tylko dla białych) równie dobrze moglibyśmy zapomnieć, o co się tutaj rozchodzi. Nie mówię od razu, że powinniśmy doświadczyć na ekranie brutalnych scen gwałtu czy przemocy wobec czarnych, aby szokująco wzmocnić przekaz. Problemem jest bardziej powierzchowne potraktowanie w zasadzie… wszystkiego.
Postacie, chociaż zagrane niesamowicie, są tylko pustym usobieniem stereotypów. Oglądając film, dosłownie czułem rękę reżysera na moim ramieniu, szepczącego mi do ucha kogo mam lubić, kogo nie, a komu kibicować. Muzyka działa tutaj w podobny sposób, jest tutaj w najbezpieczniejszej formie jak tylko się da. Brakuje dosłownie tabliczek na ekranie poprzedzających każdy utwór, mówiących nam, że teraz jest scena śmieszna lub smutna.
Pomijając jednowymiarowość postaci, są one fantastycznie zagrane. Z taką obsadą można nakręcić wszystko. Aktorzy wiernie odgrywają swoje przepełnione stereotypami kalki prawdziwych osób. Pod względem technicznym film zasadniczo stoi na wysokim poziomie. Stroje, scenografia, akcenty, wszystko działa i wiarygodnie oddaje południe lat 60. Uważam jednak, że cała afera związana z premierą filmu i zarzuty o protekcjonalnym podejściu do tematu jest całkiem słuszna. Z reguły przy tego typu medialnych wrzawach odnośnie jakiegoś filmu zwykle staram się stać bezstronnie. Po seansie trudno jednak nie wyciągać wniosków. Niezależnie od tego jak dobrze zagrali aktorzy i jak starannie jest zrealizowana produkcja, ciężko przymknąć oko na tak płytką i ciepłą realizację tak poważnego tematu.