Kto z nas nie pamięta kultowego „Predatora” z Arnoldem Schwarzeneggerem w roli głównej i jego niezapomnianego „Get to the choppa!” czy „I ain’t got time to bleed”? Film marzenie. Potem był niechlubny sequel, olany przez krytykę, który osobiście uwielbiam, ponieważ jak mało który film oddaje komiksowy feeling całej opowieści (nawet bardziej niż same komiksy, tworzone na bazie tej licencji). Następnie wyszły dwa fatalne crossovery „Aliens vs Predator” i marki sięgnęły dna. Po ponad 20 latach od premiery oryginału, nadszedł czas na „Predators” Nimróda Antala.
Wbrew temu, co głosiły pierwsze plotki towarzyszące produkcji, „Predators” to nie remake. Trudno też nazwać go sequelem. To raczej alternatywna wizja, dostosowana do współczesnych standardów. Gorączkę wzbudzała informacja, że za film odpowiedzialny będzie swoisty, chociaż specyficzny geniusz kina – Robert Rodriguez. I tu kolejny zonk – wspomniany pan wyłożył tylko kasę, a od nazwiska producenta do jakości reżysera daleka droga. Dobitnie udowadnia to Antal, który sprawdza się (według niektórych) w innego rodzaju kinie. „Kontrolerzy” mnie zanudzili, a „Motel”, chociaż nie porywał, to jednak był przyjemny w odbiorze. „Predators” to jednak zupełnie inny rodzaj kina, a z klimatu wykreowanego przez drużynę Johna McTiernana w 1987 roku nie pozostało zupełnie nic.
Akcja została przeniesiona z Ziemi na obcą planetę, będącą swoistym terenem polowań Predatorów na zwierzynę, którą oczywiście stanowią tutaj ludzie, a konkretnie grupa badassów, która zostaje wrzucona na teren zabawy bez ostrzeżenia. A grupa ta jest zaiste niezwykła – na plan udało się ściągnąć takich aktorów jak Adrien Brody, Topher Grace, Laurence Fishburne czy Danny Trejo. Widać, że Rodriguez budżetu i kontaktów nie szczędził. Brody kompletnie nie pasuje do roli macho z przytłumionym, głębokim głosem, natomiast fenomenalnie swoje rolę grają Venom (przepraszam, że w Ciebie wątpiłem, zwracam honor!), Morfeusz czy przyszły Machete. Jednak tych dwóch ostatnich pojawia się na ekranie zdecydowanie zbyt krótko.
Fantastyczny pomysł, by wrzucić bandę byłych żołnierzy, zabójców i kryminalistów na obcą, pełną głodnych Predatorów planetę, w praniu wychodzi bardzo przeciętnie. Mamy tutaj całą gamę sztampowych tekstów („We need to find another plan”), głupich sekwencji (Predator walczący z Yakuzą na miecze/Predator, który ma psa – wybierzcie sami), czy absurdalnych pomysłów („zapytajmy Predatora jak odlecieć tym statkiem, ona nam powie!”). Od strony wizualnej Predatorzy prezentują się całkiem nieźle, chociaż „druga rasa” woła o pomstę do nieba, tak samo jak psy (!) na ich usługach.
„Predators” to banalne kino akcji, któremu niestety bliżej do dennego „AvP”, niż do oryginalnych „Predatorów”. Ogromne oczekiwania względem tego filmu zostały zniszczone przez klasyczne błędy, od banalnych bohaterów poczynając, na braku fabuły kończąc. Jedyne co ciągnie ten film, to fenomenalne role bohaterów drugoplanowych i kilka drobnych nawiązań do oryginału. Jeśli w tą stronę ma iść odświeżanie klasyków, to apeluję: daruj sobie, Hollywood!
https://www.youtube.com/watch?v=N2jJOy8rzog