W 2012 roku, po wielu miesiącach oczekiwań i namiętnych sesjach z doskonałą piosenką wejściową w wykonaniu Adele, dane mi było przejść się na premierę jednego z najbardziej oczekiwanych filmów tamtego okresu. Nowy Bond powrócił, a wraz z nim Daniel Craig. Nowy na pokładzie był natomiast reżyser – Sam Mendes, doświadczony do tej pory głównie w dramatach. Oczekiwania były ogromne, nawet pomimo urazu spowodowanego przez koszmarne „Quantum of Solace”. Sam Craig przyznał, że poprzednia część kręcona była… bez scenariusza, co wyjaśniało wiele. Na szczęście problem ten nie dotknął „Skyfall”.
Film otwiera wyrwana z kontekstu scena, w której Bond zostaje „poświęcony” przez M, podczas nieudanej akcji gdzieś w Turcji. Postrzelony przez swoją partnerkę, uznany jest za poległego w akcji. Kiedy jednak MI6 zaatakowane zostaje przez cyberterrorystę, Bond będzie musiał „zmartwychwstać”, aby uporać się z zagrożeniem.
„Skyfall” to chyba najmniej „Bondowski” film o Bondzie i to właśnie stanowi o jego sile. Zamiast 23 raz serwować nam to samo, dostajemy eksperyment z konwencją. James się zapuścił, ma problemy z celnością, lubi się napić – przerwa od służby zrobiła z nim prawie to samo, co stało się z Maxem Paynem w słynnej serii gier. Bond nie pije już Martini, nie podrywa kobiet (a przynajmniej nie tak jak kiedyś), pozwala sobie na niewybredne żarty. Mamy też Silvę – przeciwnika (fenomenalny Javier Bardem), który nie wykorzystuje jetpacków, laserów ani podwodnych baz, a jedynie komputer. Za pomocą cyberprzestępczości można bowiem zrobić wszystko, np. uderzyć w przestarzałe systemy obronne MI6. Żeby było zabawniej – Silva to były agent, swojego czasu również zostawiony przez M na pewną śmierć. Czarny charakter nie chce zniszczyć świata, a jedynie dokonać zemsty na agencji, która go zdradziła. I ma na to przebiegły plan.
Mrugnięć w stronę widza świetnie znającego całą serię jest sporo – samochód, wybuchające pióro, nieopierzony Q i jego dialogi z Bondem. Uważny widz będzie się świetnie bawił, starając się je wyłapać. Świetnie nakręcone sceny akcji umilają ciekawe dialogi (monolog Bardema o szczurach wymiata!), a pojedynek z czarnym charakterem zaprowadzi naszego bohatera do tytułowego Skyfall, by stawić czoła przeszłości. Czym jest Skyfall? To musicie odkryć sami. Dodam tylko, że wycieczka ta będzie dla Bonda dramatyczna i bardzo osobista.
Spotkałem się z opiniami, że „Skyfall” to najlepszy film o Bondzie. Osobiście do gustu bardziej przypadło mi „Casino Royale”, jednak najnowsza część przygód 007 niewiele ustępuje debiutowi Craiga w tej roli. To film dość kameralny, osobisty, dramatyczny i trzymający w napięciu. Oczywiście nie pozbawiony jest sporych niedorzeczności (końcówka!), ale kto by się spodziewał całkowitego realizmu w filmach o Bondzie? I tak w częściach z Craigiem jest go więcej, niż kiedykolwiek wcześniej.
„Skyfall” ma wszystko, czego potrzeba aby odnieść sukces – świetnych aktorów (Bardem, Craig, Fiennes, Dench!), wybuchowe sceny akcji, świetne dialogi i nowe spojrzenie na wytartą od 40 lat formułę. Craig zagrał w najlepszym Bondzie, najgorszym Bondzie i najbardziej eksperymentalnym Bondzie, co uważam za wyjątkowo interesujący dorobek. Mroczny klimat „Skyfall” mnie przytłoczył i chcę więcej. Oby „Spectre” mi to dało.
https://www.youtube.com/watch?v=6kw1UVovByw