Tytuł „Ninja: Cień łzy” znajdował się na celowniku miłośników kina kopanego od samego początku swego medialnego żywotu. Tuż po premierze na festiwalu kina akcji w Austin we wrześniu 2013 wyreżyserowany przez Isaaca Florentine’a obraz zebrał pozytywne recenzje wśród najautentyczniejszych opiniodawców – widzów. Niektóre głosy nazywały „Ninja II” „najlepszym filmem direct-to-video, jaki kiedykolwiek powstał”. I choć jest to stanowcze słowne nadużycie, dzieło Florentine’a nie sposób nazwać kiepskim sequelem.
Bohaterem kontynuacji jest znany z filmu „Ninja” Casey Bowman, grany przez Scotta Adkinsa. Młody Amerykanin wiedzie szczęśliwe życie ze swoją japońską małżonką. Kobieta oczekuje pierwszego dziecka, a Casey nie posiada się z radości. Idylla nie trwa długo. Pewnej nocy, po powrocie do domu, Bowman znajduje ukochaną martwą. Zdesperowany mężczyzna – mistrz ninjitsu – poprzysięga zemstę. Wyrusza w podróż do Birmy, by odnaleźć morderców żony i wydać im należytą karę.
Kariera Isaaca Florentine’a nabrała w ostatnich latach niespodziewanego rozpędu. Facet odpowiedzialny za szmelc pokroju „Mrocznych żniw” czy „Oddziału specjalnego: Wyspy śmierci” urósł do rangi mistrza współczesnego kina z gatunku sztuk walki. I nawet, jeśli jest to kino mocno średnie, wydawane zresztą głównie na rynku DVD/Blu-ray, metamorfoza pozostaje godną podziwu.
Na planie „Cienia łzy” Florentine’owi udało się skompletować obsadę całkiem zdolnych aktorów, którzy w swoje role włożyli dużo ekspresji. Scott Adkins popisowo wcielił się w postać Caseya Bowmana. Jego talent również ewoluował. Choreografię scen walki Brytyjczyk opanował do perfekcji – jak zawsze. Co natomiast zaskakuje, rolę walecznego wdowca udało się Adkinsowi odegrać niemal z dramatycznym zacięciem. To duży krok naprzód dla odtwórcy, który nigdy wcześniej nie mógł pochwalić się solidnym występem aktorskim. Na ekranie Scottowi Adkinsowi towarzyszy Kane Kosugi – syn mistrza Shô Kosugiego („Revenge of the Ninja”, „Dziewięć śmierci ninja”).
Fabularnie, w sequelu „Ninja” nie ma miejsca na fanaberie. Treść filmu jest bardzo uproszczona, wzorem kina akcji sprzed trzydziestu lat. Podobnie jak w najlepszych pozycjach z tego okresu, „Cień łzy” przedkłada w wielu miejscach wartką intrygę nad zdrową logikę. Bowman bywa niezniszczalny bardziej niż Sly Stallone, a jego przeciwnicy głupsi od Johna Travolty w „Kodzie dostępu”. Formuła „Ninja II” jest wymęczona jak koń po westernie.
Film prezentuje się dużo lepiej pod kątem technicznym. Florentine, dowodząc dojrzałości reżyserskiej, ofiaruje swoim aktorom duży komfort w kreowaniu scen kopanych. Można odnieść wrażenie, że projekt uzależniony jest od tempa ich ruchu czy kształtowania ciał. Swoboda aktorów pozytywnie wpływa na plastyczność obrazu.
Revival estetyki lat 80. i 90. trwa w najlepsze. „Ninja: Cień łzy” godnie hołduje klasykom Jean-Claude’a Van Damme’a, lecz raczej nie wypełnia głodu po „Krwawym sporcie” czy „Podwójnym uderzeniu”. Być może następne owoce współpracy Isaaca Florentine’a i Scotta Adkinsa przejdą wszelkie oczekiwania zainteresowanych.