Już wkrótce na ekrany światowych kin szturmem wedrze się „Dzień Niepodległości: Odrodzenie”. Z tej okazji warto przypomnieć sobie wcześniejsze pozycje z filmografii Rolanda Emmericha. Na tle wielu ekstrawertycznych, żywiołowych produkcji reżysera najbardziej wyróżnia się „Księżyc 44” – średniobudżetowy thriller science-fiction z początku lat dziewięćdziesiątych. Film jaśnieje dyskretnym blaskiem, jest melancholijny, lecz nie mniej widowiskowy niż późniejsze dzieła Emmericha.
Michael Paré („Wioska przeklętych”, „Bone Tomahawk”) występuje tu jako Felix Stone – krnąbrny gliniarz, który pod przykrywką więźnia wysłany zostaje na jeden z zasobnych w bogactwa naturalne księżyców. Ma tam rozwikłać zagadkę zniknięcia promów kosmicznych, które nigdy nie powróciły na Ziemię, a także za wszelką cenę utrzymać działalność kopalni wydobywającej niezbędne minerały. Stone’owi towarzyszą przełożeni (wśród nich major Malcolm McDowell) oraz zastęp prawdziwych kryminalistów. Nikt nie wie, że podający się za skazańca mężczyzna jest w istocie tajnym agentem. Księżyc 44 wywiera na bohaterach autodestrukcyjny wpływ, prowadząc do stopniowego podzielenia załogi. W atmosferze nienawiści rodzi się niezdrowa rywalizacja.
Rywalizacja ta wiedzie obecnych na pokładzie kosmicznej bazy do zguby. Między napędzanymi złością i frustracją mężczyznami rodzą się konflikty, a ich rozwiązaniem wcale nie muszą być działania zgodne z kodeksem moralnym. Kogo nie napastuje się seksualnie, tego bez skrupułów się morduje, a w najlepszym wypadku dotkliwie łoi. Zezwierzęcenie skazańców nie jest trzymane na wodzy scenariusza zbyt długo, a ich obecność na ekranie szybko staje się okazją do wzajemnego przekrzykiwania, kto jest bardziej męski (w myśl zasady, że męskość równa się umiejętności sprawnego obicia mordy). Stone nawet największych krzykaczy zjada wszakże na śniadanie. Jest klasycznym, może nieco stereotypowym twardzielem, a przy jego barytonowym głosie gasną najostrzejsze wrzawy. Trzyma się na uboczu, gdzie pali fajkę za fajką, zamiast wdawać się w bójki woli natomiast czytać Szekspira. Uszlachetnionego bad assa w wydaniu Paré widujemy w filmie rzadziej niż można by się spodziewać. Wpływa to jednak na postać pozytywnie, bo współgra z jej enigmatycznością. Generalny poziom zdolności aktorów uznać można za zróżnicowany: Stephen Geoffreys zdobywa widownię dowcipem, McDowell nudzi się swoją rolą, a Jochen Nickel niezamierzenie kreuje postać karykaturalnego Szwaba.
„Księżyc 44” jest obrazem w dużej mierze opartym na emocjach, stawiającym na rozbudowę interakcji między bohaterami. W trakcie 90-minutowego seansu przyglądamy się nie tylko męskim bojom, ale też narodzinom nietypowych przyjaźni. Całość doprawiono odpowiednią dawką kosmicznej przygody, a także postawiono na fundamencie wizjonerskiej scenografii, inspirowanej „Ósmym pasażerem Nostromo”. Biorąc pod uwagę to, w jak zimnym i mrocznym miejscu przyszło odnaleźć się postaciom, nie powinien dziwić fakt ujawnienia się w nich negatywnych uczuć. Sam film – stanowiący dziwny miks kina więziennego i ponurej fantastyki naukowej – wzbudza zaskakująco ciepłe odczucia. Sprawia też wrażenie dzieła, o jakiego realizacji Emmerich dziś już tylko marzy – ludzkiego, nie mechanicznego.