Powrót do przeszłości – „Mad Max”

Nowy „Mad Max” cieszy się tak dużym zainteresowaniem i popularnością, że w cyklu #powrót po prostu nie mogło zabraknąć recenzji pierwszej części tej kultowej serii. Główny bohater filmu (tytułowy Max) zadziera z gangiem motocyklowym. Wyjęci spod prawa bandyci nie puszczają tego płazem i atakują jego najbliższych… całość dzieje się w nieokreślonej przyszłości.

Pierwszy Mad Max rozgrywa się nie w postapokaliptycznym, a ulegającym powolnej degeneracji świecie. Trudno tu dostrzec jakieś rysy konwencjonalnego sci-fi – brakuje zaawansowanych technologii, a świat jest bardzo podobny do naszego. Już w momencie wchodzenia filmu na ekrany przedstawiony w nim obraz cywilizacji nie wyróżniał się niczym specjalnym. O dziwo jednak taki zwyczajny, poprzetykany długimi samotnymi szosami świat ma w sobie coś pociągającego i innego. Może to zaleta zdjęć pokazujących bezkresne australijskie plenery. Poza specyficzną atmosferą budowaną przez kadry wypełnione pustką przyrody i architektury, mamy tutaj nieco dziwaczne stroje policji i… kiczowatą muzykę pojawiającą się często w fatalnie dobranych momentach. Aktorstwo jest nawet niezłe, na wyróżnienie zasługuje Mel Gibson oraz Steve Bisley. Plusem produkcji jest duża plejada bohaterów pojawiająca się często na ekranie, niestety większość charakterów jest strasznie przerysowana, zupełnie jakby w scenariusz wpisano parę postaci z „Akademii Policyjnej”. Grzechy techniczne filmu to – poza słabą i źle stosowaną muzyką mającą budować napięcie – kiczowate zbliżenia, nadmierna ekspresja aktorów, bardzo sztucznie wyglądające sceny kaskaderskie z udziałem samochodów i motocykli. Tym, co broni film i jest jego żelaznym filarem, jest fabuła. Momentami pojawiają się pewne luki, ale twórcy nie bali się okrutnie rozprawiać z postaciami bliskimi widzowi, i za to należy oddać im chwałę. W kontekście współczesnych, przesłodzonych filmów akcji, gdzie praktycznie nie ma żadnych ofiar, „Mad Max” naprawdę zyskuje na bezwzględności scenariusza.

http://www.movpins.com/big/MV5BNjkyNjExNjUxNV5BMl5BanBnXkFtZTcwMTg3NDk0NA/still-of-mel-gibson-and-steve-bisley-in-mad-max-(1979)-large-picture.jpg

Duet policjantów przyćmił całą bandę dzikich, przerysowanych motocyklistów

„Mad Max” to jeden z bardziej klimatycznych filmów spod znaku kina samochodowego. Patrząc szerzej jest to film nakręcony z pewną amplitudą jakości. Zdarzają się wciągające, jak i szmirowate sceny, fabuła momentami mile zaskakuje, by po jakimś czasie uraczyć nas lukami fabularnymi. Opowieść o szalonym gliniarzu balansuje między naprawdę solidnym kinem a szeregiem zapomnianych produkcji klasy B. Dlatego ostatecznie mój werdykt jest taki: mimo wszystko warto obejrzeć, bo całość – mimo pewnych utartych klisz – o dziwo jest oryginalna.

Redaktor

Twórca cyklu "Powrót do przeszłości". Wielki miłośnik spaghetti westernów, kina szpiegowskiego i fantasy.

Więcej informacji o
,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?