Ostatni lot Serenity
Serenity” nie trzeba przedstawiać fanom „Firefly” – serialu, który anulowano zdecydowanie zbyt szybko. „Firefly” to space opera z westernowymi wstawkami, charyzmatycznym głównym bohaterem, świetnymi dialogami i tandetnymi efektami specjalnymi. Po zmiksowaniu tych elementów z fabułą oraz ciekawymi postaciami, Joss Whedon stworzył dzieło, które zasłużenie zyskało wielką bazę oddanych fanów. Niestety serial anulowano, ale historię zamknął film kinowy, opowiadający dalsze losy kosmicznego najemnika i szmuglera, podróżującego z załogą składającą się między innymi z rodzeństwa ściganego przez galaktyczny rząd. Czy film wieńczący całą historię dorównał poziomem serialowi? Jak spisuje się jako samodzielna produkcja?

Od samego początku w oczy rzuca się pewien chaos fabularny. Choć dostajemy genezę samego uniwersum, brakuje ekspozycji poszczególnych członków załogi. Wszystko jest nieco szarpane, nie do końca wiadomo, o co chodzi (podobnie jak często kompletnie nie wiadomo kim są postaci trzeciego planu). Nie sposób uniknąć porównań z serialem, dlatego nawet nie będę próbował tego unikać. W porównaniu do „Firefly’, pełnometrażowa produkcja wyróżnia się na plus jakością efektów specjalnych, które jednak nie robią wrażenia. Od samego początku jest też dużo więcej powagi, napięcia oraz animozji w załodze tytułowego okrętu. Niestety w filmie brakuje chemii i ciekawych interakcji między bohaterami. Jest to spowodowane w dużej mierze brakiem ciekawych dialogów, jak również małą ilością scen poświęconych jedynie ukazaniu relacji między bohaterami. „Serenity” jest bardziej mroczne i poważne od swojego serialowego pierwowzoru, szkoda jednak, że w znacznym stopniu straciło westernowy posmak i sympatyczną atmosferę. Twórcy tworząc film postanowili jednak zmienić nieco wydźwięk całości, co w dużym stopniu się udało – w wielu ujęciach mamy do czynienia z bardzo dobrą budową napięcia, dzięki czemu sceny akcji, choć nakręcone dość chaotycznie (często nie widać, co się dzieje), ogląda się z dużym zainteresowaniem.

Joss Whedon potraktował „Serenity” jako pożegnanie z historią kapitana Malcolma Reynoldsa. Niestety zmiana stylistyki i brak poczucia mocnej ciągłości z serialem sprawiają, że fani oryginalnej produkcji będą lekko rozczarowani, natomiast osoby, które nie miały okazji zetknąć się z „Firefly”, będą mocno zdezorientowane. Oglądając film bez znajomości serialu, trudniej będzie poczuć fabułę i zrozumieć relacje między postaciami. Fabuła filmu nie jest może skomplikowana, jednakże brak znajomości oryginału utrudnia choćby zżycie z postaciami. Mimo wszystko seans nie będzie stratą czasu dla miłośników space opery – wciąż jest to bowiem całkiem solidne kino tego gatunku.
Piotr
Redaktor Twórca cyklu "Powrót do przeszłości". Wielki miłośnik spaghetti westernów, kina szpiegowskiego i fantasy.